We w Włoszech oraz w Hiszpanii zmieniły się niedawno rządy. Rządy w pierwszym z tych krajów obejmie egzotyczna koalicja Ruchu Pięciu Gwiazd oraz Ligi Północnej. W drugim premierem zostanie Pedro Sanchez z Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE). Czy trzęsienia ziemi na tamtejszych scenach politycznych będą miały istotny wpływ na politykę Unii Europejskiej?
Kryzys polityczny w Hiszpanii – skandal korupcyjny obalił rząd Mariano Rajoya
Włochy i Hiszpania to odpowiednio czwarte i piąte co do populacji oraz PKB państwa Unii Europejskiej. Kiedy już Wielka Brytania dopnie swego i dojdzie do Brexitu, będą to największe państwa Unii po Francji i Niemczech. Nic dziwnego, że zawirowania polityczne w tych krajach zwracają na siebie uwagę. Warto jednak zauważyć, że obydwa przypadki mocno się od siebie różnią.
W Hiszpanii centroprawicowy rząd Mariano Rajoya otrzymał wotum nieufności w tamtejszym parlamencie. Za obaleniem rządu głosowało 180 deputowanych, przeciw 169, jeden wstrzymał się od głosu. Powodem do przeprowadzenia takiego głosowania był ogromny skandal korupcyjny, w którym główną rolę grała wówczas rządząca Partia Ludowa (PP). Hiszpański sąd 24 maja skazał nie tylko 29 oskarżonych, przedsiębiorców i polityków – w tym skarbnika partii, na 33 lata więzienia – ale również samą Partię Ludową. Jak podawał portal RMF24, partia została ukarana grzywną w wysokości 245 492 euro za „udział w celu uzyskania korzyści w rozległym systemie łapówek w zamian za zamówienia publiczne.”
Następnego dnia Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza złożyła wniosek o wotum nieufności dla rządu Rajoya. Zastąpił go zaprzysiężony 1 czerwca Pedro Sanchez, przewodniczący PSOE. Z wykształcenia jest on ekonomistą, pracował jako nauczyciel akademicki. Co ciekawe, był już raz desygnowany na premiera Hiszpanii, w lutym 2016 roku – nie uzyskał jednak wówczas poparcia Kongresu Deputowanych. Sama PSOE zaś, mimo rewolucyjnego i marksistowskiego rodowodu, jest obecnie typową partią socjaldemokratyczną. W parlamencie europejskim należy do Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskim, drugiej co do wielkości tamtejszej frakcji. Należą do niej również, między innymi, przedstawiciele niemieckiego SDP oraz polskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
We Włoszech rząd stworzą partie, które łączy chyba tylko eurosceptycyzm
Sytuacja we Włoszech na pierwszy rzut oka wydaje się być dużo mniej dramatyczna. Nowy rząd uformował się w wyniku marcowych wyborów parlamentarnych. Problem polega na tym, że sympatie polityczne Włochów rozminęły się z oczekiwaniami europejskiej klasy politycznej. Najwięcej głosów uzyskała koalicja centroprawicowa – w skład której wchodzi eurosceptyczna Liga Północna oraz partia Forza Italia byłego premiera Silvio Berlusconiego. Koalicja ta uzyskała największą liczbę mandatów w wyborach. Co ciekawe, Liga Północna zdobyła więcej mandatów niż Forza Italia, wbrew przedwyborczym szacunkom. Dzięki temu to właśnie Liga przejęła wiodącą rolę w koalicji. Formalnie rzecz biorąc, drugie miejsce w wyborach zajął Ruch Pięciu Gwiazd – w praktyce jednak to ugrupowanie zdobyło samodzielnie najwięcej mandatów. Zarówno Liga Północna, jak i Ruch Pięciu Gwiazd określane są najczęściej jako „populistyczne” oraz „eurosceptyczne.” Rządząca dotychczas centrolewica poniosła w tych wyborach zdecydowaną porażkę.
Obydwa zwycięskie ugrupowania uważane są powszechnie za wręcz przeciwstawne. Ruch Pięciu Gwiazd jest partią antysystemową, głoszącą hasła antykorupcyjne, proekologiczne, czy promujące demokrację bezpośrednią. Forza Italia przez długi czas włoski system polityczny wręcz współtworzyła. Liga Północna z kolei to partia o wręcz separatystycznym charakterze, dążąca do uzyskania niezależności przez bogatą, uprzemysłowioną północ Włoch – kosztem biedniejszego południa. W zasadzie jedynym istotnym punktem styku tych ugrupowań wydaje się być eurosceptycyzm.
Günther Oettinger ojcem chrzestnym włoskiej koalicji?
Nic więc dziwnego, że utworzenie koalicji rządzącej szło Włochom długo i opornie. Zwycięskie partie długo nie mogły dojść do porozumienia. Kiedy udało się im przezwyciężyć impas w negocjacjach, utworzenie rządu storpedował prezydent Sergio Mottarella. Kandydatem na premiera miał być profesor prawa, Giuseppe Conte, związany z Ruchem Pięciu Gwiazd. Prezydent jednak nie zaakceptował proponowanego na ministra finansów Paolo Savona, z uwagi na jego eurosceptycyzm. W toku rozmów padły nawet obawy o „możliwość wyjścia Włoch ze strefy euro.” W tej sytuacji Conte nie przyjął mandatu do utworzenia rządu. Mottarella w tej sytuacji zaproponował utworzenie rządu technicznego pod kierownictwem byłego dyrektora Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Carlo Cottarelliego. Takiego rozwiązania z kolei nie zaakceptowały ani Ruch Pięciu Gwiazd ani centroprawica a prezydent został skrytykowany za działanie wbrew woli wyborców.
Pomoc w sformowaniu przez Włochów rządu przyszła z dość nieoczekiwanego kierunku – z Brukseli. Wypowiedzi unijnych dygnitarzy odnośnie sytuacji we Włoszech wydawać się mogą co najmniej nie na miejscu. Na przykład komisarz do spraw budżetu i zasobów ludzkich Günther Oettinger w wywiadzie dla Deutsche Welle stwierdził, że „Rynki nauczą Włochów głosować na kogo trzeba.” Eurodeputowany Markus Ferber stwierdził z kolei, że Bruksela może przejąć kontrolę nad włoskim ministerstwem finansów, jeśli do władzy w tym kraju dojdą eurosceptycy.
Taktem nie popisał się także przewodniczący Komisji Europejskiej, Jean Claude Juncker. Jego słowa „Włosi muszą sami zając się biednymi regionami Italii. To oznacza więcej pracy, mniej korupcji i powagę. Nie grajcie w to, że to odpowiedzialność Unii. Kraj jest krajem, a naród narodem. Najpierw kraje, a potem Europa.” nie zostały zbyt dobrze przyjęte przez Włochów. Oettingera przytomnie zganił Przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk. Zaapelował on na Twitterze, by unijne instytucje szanowały wyborców zamiast ich pouczać.
Włochy i Hiszpania nie zatrzymają teraz „Europy dwóch prędkości”
Skutki takiego traktowania Włochów przez prominentnych polityków Unii Europejskiej były łatwe do przewidzenia dla każdej trzeźwo myślącej osoby. Poparcie dla Ligi Północnej oraz Ruchu Pięciu Gwiazd wzrosło, rząd Giuseppe Contego został zaprzysiężony, Paolo Savona wszedł w jego skład – jako minister spraw europejskich. Tymczasem rynki finansowe zareagowały na ustabilizowanie się sytuacji politycznej we Włoszech odprężeniem.
Jak już wspomniałem wyżej, hiszpańska PSOE jest obecnie typową partią centrolewicową. Nie ma ciągotek eurosceptycznych czy „antysystemowych”. Nie wydaje się, żeby należało się z jej strony spodziewać stania w kontrze do Brukseli. Sama Hiszpania boryka się z typowymi dla południa Europy problemami w postaci wysokiego długu publicznego, wynosi on 99% PKB, oraz najwyższego w Unii Europejskiej bezrobocia wynoszącego w marcu aż 16,3 %. Problemem charakterystycznym dla samej Hiszpanii jest kataloński separatyzm, do pewnego stopnia jednak spacyfikowany przez rząd Manuela Rajoya.
Włoski rząd najpewniej nie będzie tak łatwym partnerem dla Brukseli. Świadczyć może o tym właśnie chociażby wybór ministra spraw europejskich. Oczywiście, Włochy mają swoje problemy – bezrobocie na poziomie 11,2%, dług publiczny wynoszący na koniec 2017 r. aż 132%, zalew imigrantów z Afryki Północnej. Warto jednak zauważyć, że Włosi od dawna przeciwstawiali się postulowanej przez wiodące w Europie Niemcy polityce reżimu fiskalnego i ograniczania deficytu.
Nie wydaje się jednak, żeby zmiana władzy we Włoszech była dobrą wiadomością dla rządzących Polską. Włochy nie mają większego interesu w blokowaniu koncepcji reformy Unii Europejskiej forsowanej przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona. Italia nie straci na wzmocnieniu pozycji strefy euro względem reszty Unii – wręcz przeciwnie. Z prostej przyczyny: Włochy należą do strefy euro. Co więcej, to właśnie Włochom bardzo zależy na zreformowaniu unijnej polityki imigracyjnej w taki sposób, by ograniczyć liczbę imigrantów pozostających na ich terytorium. W ten albo inny sposób. Niepokojącą, z punktu widzenia naszej prawicy, tendencją może być dodatkowo chęć unormowania stosunków z Rosją.
Obiekcje unijnych elit wobec Włochów wcale nie są w tym przypadku dobrą wiadomością dla Warszawy
Zmiany rządów w Hiszpanii i we Włoszech nie będą najprawdopodobniej momentem przełomowym w historii Unii Europejskiej. Przesilenia najszybciej można się spodziewać po przyszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego. To one zdecydują o tym, jak duże wsparcie dla wiodących koncepcji reformy Unii Europejskiej znajdzie się po stronie instytucji europejskich – Parlamentu oraz nowej Komisji. Emmanuel Macron proponuje państwom członkowskim przyspieszenie integracji, w oparciu o strefę euro. Europa dwóch prędkości jest raptem skutkiem ubocznym tego pomysłu – druga, gorsza prędkość zostaje dla tych, którzy nie chcą się integrować dalej. Niestety, w gronie państw, które w tej grupie się znajdują jest Polska. Nasi rządzący wzywając co rusz do reformy Unii Europejskiej życzyliby sobie właściwie powrotu do starego EWG, do systemu opartego przede wszystkim o gospodarczy związek w pełni suwerennych państw robiących na swoim terenie co im się żywnie podoba.
Niestety, nie zauważają oni, że większość Unii, zwłaszcza zaś najsilniejsza jej część, nie jest takim zwrotem w ogóle zainteresowana. Nie wynika to tylko z niewielkiej siły przebicia polskiego rządu, choć tego czynnika nie można bagatelizować. Polska, borykająca się z problemami z Komisją Europejską i procedurą w związku z naruszeniem praworządności, jest bardziej wygodnym kozłem ofiarnym, niż nieformalnym przywódcą państw „Trójmorza”. Ważniejszym czynnikiem sugerującym przyspieszenie integracji są wydarzenia na arenie międzynarodowej. Widmo wojny celnej ze Stanami Zjednoczonymi, rosnąca siłę konkurencja w postaci Chin czy nawet Indii – to z pewnością działa na wyobraźnię unijnych elit.
Problemem, z ich perspektywy, jest jednak przekonanie do swoich racji obywateli Unii Europejskiej. Nie jest tajemnicą, że sposób zarządzania wspólnotą nie jest modelowym przykładem demokracji przedstawicielskiej. Warto jednak zauważyć, że w ostatnich latach swoistą przewagę nad reprezentującą wolę państw członkowskich Radą Unii Europejskiej uzyskały Komisja oraz Parlament. Te dwie instytucje zresztą ścierają się momentami ze sobą o wpływy, co można było zauważyć chociażby właśnie w przypadku rozpatrywania kwestii zagrożenia dla rządów prawa w Polsce.
Eurosceptycy nie stanowią sami w sobie większego zagrożenia dla Unii
Formacje otwarcie eurosceptyczne bądź preferujące zdecydowany prymat państw narodowych nad instytucjami unijnymi, oczywiście, jakieś tam zagrożenie dla europejskich elit. W końcu głoszą koncepcje przeciwstawne, do tego zyskują jakiś tam posłuch – czasem nawet tworzą rządy. Niestety dla eurosceptyków, na poziomie unijnym nie są oni specjalnie skuteczni. Przykładem może być chociażby to, ile mieli oni kłopotów z utworzeniem własnej frakcji w tej kadencji Parlamentu Europejskiego. Największym sukcesem w ich przypadku wydaje się być Brexit. Czy jest to sukces Wielkiej Brytanii? Co najmniej wątpliwe. Środowiska eurosceptyczne w żadnym wypadku nie są jednorodne, bardzo często poszczególne formacje zorientowane są na partykularne interesy poszczególnych krajów i niespecjalnie są skore ze sobą współpracować.
W czym więc problem? Problemem bardzo często są same europejskie elity, co bardzo dobrze widać na przykładzie ostatnich wyborów we Włoszech. Sytuacja, w której wysocy rangą przedstawiciele unijnych instytucji – a takimi są zarówno Günther Oettinger jak i Jean Claude Juncker – otwarcie deprecjonują wolę wyborców w danym państwie członkowskim jest nie tylko wręcz skandaliczna, ale też jest karygodnym błędem z ich strony. To właśnie przez lekceważenie wyborców w poszczególnych państwach członkowskich, próby ich pouczania, łajania czy straszenia, elity europejskie same wzmacniają swoich przeciwników. W tym momencie warto zauważyć, że pozytywnie na tle swoich kolegów wybija się Donald Tusk, który przynajmniej dostrzega problem i przynajmniej próbuje właściwie reagować przed dokonaniem się faktu. Tak samo jak teraz było w przypadku Brexitu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że gdyby w strukturach europejskich było więcej takich polityków, stan wspólnoty mógłby być przynajmniej nieco lepszy.
Dopiero wynik wiodących dzisiaj partii w przyszłorocznych wyborach do europarlamentu pokaże, w którym kierunku pójdzie Unia Europejska
Wciąż jednak same sukcesy ugrupowań eurosceptycznych w wyborach do parlamentu europejskiego nie muszą oznaczać zatrzymania koncepcji „Europy dwóch prędkości.” By doszło do jakiejś radykalnej zmiany kierunku, w którym podąża Unia Europejska, nie tylko jego przeciwnicy muszą być dość silni, ale również jego zwolennicy muszą być słabi. Pozycja Angeli Merkel w Niemczech została zauważalnie nadwątlona w ostatnich wyborach, tak samo Emmanuel Macron ma własne problemy wewnętrzne. Obydwa te kraje mają swoje partie eurosceptyczne – Alternatywę dla Niemiec oraz Front Narodowy. Jeżeli ich formacje polityczne, oraz inne partie opowiadające się za pogłębieniem integracji, uzyskają w przyszłym roku kiepski rezultat, dopiero wtedy pojawi się szansa na pogrzebanie tych planów i skierowanie Unii Europejskiej w drugą stronę. Pytanie tylko, czy nie byłoby to zrobienie wielkiego kroku naprzód, gdy stoi się nad przepaścią?