Wall Street Journal, którego dziennikarka Rachel Wolfe przyjrzała się zjawisku, opisuje wręcz rewolucję – nie tylko w sądach, ale i w mentalności rodzin.
Przez dekady model rozwodowy w USA wyglądał podobnie: matka zostaje z dziećmi, ojciec pojawia się od święta i płaci alimenty. W powszechnym odczuciu – jak podkreślali ojcowie – to była kara za samo bycie mężczyzną. „Disneyland dad”, „wujek-tata” – tak wielu z nich określało swoją rolę po rozwodzie. Weekend, trochę zabawy, prezent na urodziny i do widzenia. Ojcostwo sprowadzone do dwóch dni w miesiącu i przelewów na konto byłej żony. Niestety bardzo często wygląda to w ten sposób także w Polsce.
Kentucky postanowiło to przeciąć i uznało, że punkt wyjścia ma być równy: pół na pół. To sąd w wyjątkowych przypadkach może odejść od tej zasady, ale już nie ma domniemania, że matka z góry wygrywa.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 21,36%
Sukces czy eksperyment?
Na papierze wygląda to jak zwycięstwo równości. Ojciec nie musi prosić o łaskę, matka nie jest obciążona całym ciężarem wychowania, a dziecko nie żyje w poczuciu, że jedno z rodziców zostało zdegradowane do roli „odwiedzającego”. W dodatku – i to jest aspekt, który zaskoczył samych ustawodawców – rozwodów po prostu jest mniej.
Dlaczego? Odpowiedź jest prosta: skoro w razie rozstania i tak trzeba będzie utrzymywać stały, intensywny kontakt z drugim rodzicem, to część par zaczęła stwierdzać, że może jednak warto się dogadać. Niektórzy zwyczajnie uznali, że życie singla z dziećmi przez pół tygodnia wcale nie jest łatwiejsze niż próba posklejania małżeństwa.
Ale jest też aspekt finansowy, który Wolfe sygnalizuje, a który warto rozwinąć. System alimentacyjny w starym modelu był często gigantycznym rynkiem – prawnicy, mediatorzy, całe kancelarie żyły z konfliktów, a matki miały realny interes w tym, by rozwód oznaczał pełną opiekę i wysokie świadczenia od byłego męża. Kentucky ten biznes brutalnie przecięło. Jeśli opieka jest równa, to i alimenty są niższe lub w ogóle znikają. „Alimenciki” przestały być ekonomiczną marchewką. I nagle okazało się, że rozwód stracił dla wielu kobiet finansową atrakcyjność.
Głos krytyków
Oczywiście każda rewolucja ma swoje ofiary. Wolfe oddaje głos organizacjom pomagającym ofiarom przemocy domowej. Tam nastroje są dramatycznie inne. „To prawo wkłada dzieciom walizkę do ręki i wysyła je wprost do sprawców” – mówi jedna z aktywistek.
Kobiety, które latami żyły z przemocowymi partnerami, dziś często boją się odejść, bo wiedzą, że sąd i tak nakaże oddawać dzieci ojcu. Nawet jeśli sam wprost stosował przemoc wobec matki. W efekcie część z nich zostaje w toksycznych związkach – przekonane, że dzieci są bezpieczniejsze pod jednym dachem niż w trybie wahadłowym między dwiema nierównymi rzeczywistościami.
To nie są opowieści z marginesu. Wolfe przywołuje przypadki dzieci wracających od ojców z obrażeniami, albo matek, które dokumentowały lata przemocy, a mimo to usłyszały w sądzie: „Po równo”.
Między sercem a kalkulatorem
Tu dochodzimy do sedna sporu. Zwolennicy mówią: wreszcie sprawiedliwość, wreszcie równowaga, wreszcie ojciec nie jest traktowany jak bankomat. Krytycy odpowiadają: prawo nie uwzględnia wyjątków, a życie rodzinne to same wyjątki.
Dochodzi jeszcze trzeci element – pieniądze. Nie da się ukryć, że Kentucky wywróciło do góry nogami system finansowych powiązań. Rozwód przestał być dobrym interesem. Nie ma już takiego biznesu dla prawników, nie ma tak dużych alimentów, które trafiałyby do jednego portfela. Trudno więc się dziwić, że najgłośniejsze głosy sprzeciwu to właśnie środowiska, które na status quo korzystały.
Jednocześnie – jak zauważa Wolfe – pojawia się ryzyko, że część ojców walczy o dzieci nie z miłości, a z kalkulatorem w ręku. Jeśli 50/50 oznacza niższe alimenty, to łatwo zrozumieć pokusę. To już nie jest walka o wychowanie, tylko o bilans miesięcznego budżetu.
Co dalej?
Kentucky stało się laboratorium, które podpatrują inne stany. Arkansas, Floryda, Missouri – tam już przyjęto podobne rozwiązania. Kolejne dwadzieścia analizuje projekty ustaw. Ruch ojcowski ma więc powody do świętowania: udało mu się przesunąć wahadło historii.
Ale pytanie pozostaje otwarte: czy zmiany naprawdę służą dzieciom? Statystyki wyglądają pięknie. Rozwodów mniej, ojców więcej w życiu dzieci, matki odciążone, nie ma drenowania tatusiów z pieniędzy. Ale za tymi liczbami kryją się dramaty – i ani prawnicy, ani politycy nie potrafią dziś odpowiedzieć, jak wielka jest ta ciemna liczba przypadków, w których prawo zamiast chronić, wystawiło dzieci na niebezpieczeństwo.