Co jest ważniejsze – poprawność polityczna i dbanie o mniejszości czy jednak biznes? Wielka sieć supermarketów kilka lat temu postawiła na te pierwsze dwie rzeczy i inwestowała w najbiedniejsze dzielnice Chicago. Teraz zamyka tam swoje sklepy, bo przynoszą gigantyczne straty.
Walmart, największa sieć marketów w USA, zamyka połowę swoich sklepów w Chicago. Większość z tych sklepów mieści się w najbardziej niebezpiecznych dzielnicach miasta, w tym na osławionym, niezwykle niebezpiecznym południu metropolii.
Jeszcze w 2020 r., na fali protestów po śmierci Georege’a Floyda, polityka firmy była zupełnie inna. Sieć zapowiedziała gigantyczne inwestycje w biednych dzielnicach miasta – miało powstać nawet specjalne centrum treningowe, w którym do fachu przygotowywani byliby pracownicy Walmart.
Teraz w Chicago Walmart zamyka cztery ze swoich ośmiu sklepów. Firma tłumaczy, że zamykane sklepy po prostu generują dziesiątki mln dol. strat rocznie i żadne inwestycje tu nie pomagają. Walmart podkreśla, że próbowano różnych strategii, wydawano setki mln dol. na inwestycje – ale po prostu „wyzwania biznesowe” sprawiają, że na niewiele się to zdaje.
Walmart w Chicago chciał być poprawny politycznie. Skończyło się fatalnie
Cała sytuacja to, poza wątkami biznesowymi, potężny cios wizerunkowy dla Walmartu. Aby to zrozumieć, musimy się cofnąć o trzy lata. W 2020 r. wybuchają masowe i gwałtowne protesty w USA po śmierci Floyda. Firmy się boją tłumów i zamykają swoje biznesy. Również Walmart tymczasowo zamknął wtedy wszystkie osiem marketów w Chicago. Były obawy, że już ich ponownie nie otworzy. Wtedy to prezes firmy Doug McMillon stanął obok burmistrz Chicago Lori Lightfoot i zapowiedział, że „firma nigdzie się nie wybiera” i że będzie inwestować miliony w biedne dzielnice, które są zamieszkane głównie przez mniejszości etniczne w USA. Pieniądze miały pójść na rozwój sklepów, miejsca, w których można by kupić leki – i tak dalej.
Teraz Walmart musi połknąć PR-ową żabę, a pani burmistrz mówi, że jest „niesamowicie zawiedziona” handlowym gigantem.
Cała sprawa może być trochę trudna do zrozumienia z polskiej perspektywy. Walmart jest mniej popularny w amerykańskich dużych miastach, natomiast to król prowincji w tym kraju, często tej bardziej „białej”. Wycofywanie się ze zróżnicowanych etnicznie dzielnic nie wygląda więc najlepiej w kontekście polityczno-kulturowych wojen, które trawią USA w ostatnich latach. Inna sprawa, że biedne dzielnice metropolii mają ograniczony dostęp do tanich produktów – w tym do żywności czy do leków. I Walmart w takich miejscach może spełniać dość ważną rolę. Historia z Chicago pokazuje jednak, że nawet w czasach, w których poprawność polityczna jest taka ważna, to „czysty” biznes pozostaje najważniejszy.