Pracownicy WeWork są zmuszeni do jedzenia jedynie wegetariańskich potraw. Rozumiem, że firma ma dobre intencje, ale w tym przypadku antagonizuje sobie pracowników.
Od rana mam mieszane uczucia. Portal Business Insider opublikował wiadomość, która niezwykle mnie frasuje. Widzicie, firma WeWork ogłosiła, że w jej menu – na imprezach pracowniczych czy przy dopłatach do posiłków – nie będzie serwowane mięso. Powodem jest tzw. „ślad węglowy”, czyli w dużej mierze troska o środowisko. Argumentem przytaczanym przez wegetarian i wegan jest wysoka produkcja dwutlenku węgla przez krowy, które puszczają gazy i w ten sposób niszczą naszą warstwę ozonową. To, że WeWork przestanie dopłacać pracownikom do mięsa, jest bardzo ciekawym, choć jednocześnie niepokojącym faktem.
I teraz petarda – pracownicy, którzy spożywają mięso z powodów religijnych lub zdrowotnych, mają się zgłosić do specjalnego zespołu. Wow.
WeWork mięso
Przymusowe zmiany w menu nigdy nie są czymś dobrym. Owszem, WeWork ma bardzo szlachetne intencje, aczkolwiek sami z siebie wiele nie zmienią. No bo litości, przecież jedna firma wycofująca mięso ze swojej kantyny wiosny (ani ozonu) nie czyni. Problem pojawia się jednak w momencie, w którym szefostwo antagonizuje pracowników – mówcie co chcecie, obiady w miejscu pracy to doskonała sprawa. Ludzie są przyzwyczajeni do wygody, do tego, że w robocie mogą coś ciepłego zjeść. Jeśli zmusza się ich do wegetarianizmu w ten sposób, będą bardzo źli. W ogóle, zmuszanie człowieka do realizowania własnej ideologii – siłowo – jest po prostu niemoralne.
Plotka (mniej lub bardziej potwierdzona) głosi, że podobne rzeczy miały miejsce w CD Projekt RED. Na początku w lokalnej jadłodajni były tylko i wyłącznie wegetariańskie posiłki. Dopiero później, gdy firma zaczęła zatrudniać więcej pracowników, pojawiły się potrawy mięsne.
Bądź wege, bo… !
Polityka dotycząca mięsa w WeWork ma dotyczyć wszystkich biur spółki, a planują oni otworzyć siedzibę w Warszawie. Generalnie, oferuje ona tzw. przestrzenie coworkingowe, w których można wykupić sobie miejsce. Kolejna bardzo szlachetna i aktywna idea, aczkolwiek przy podejściu do mięsa może napotkać ona okonia w postaci pracowników. Wyobraźmy sobie sytuację, że to działa odwrotnie, pracodawca nagle zdejmuje z menu wszystkie jarskie potrawy, a kto chce jeść warzywa, niech idzie na miasto. To wchodzenie ludziom w talerz i założę się, że sama idea nie przetrwa nawet roku.
Ktoś mi zaraz powie „ale oni wcale nie muszą kupować obiadu w pracy, albo niech jedzą brokuły”. Ok, ale bądźmy szczerzy – jak już pisałam, ludzie przyzwyczajeni są do wygody. Jeśli to dobrzy pracownicy i chcą zjeść pożywny posiłek na miejscu (może mają anemię i muszą?), nie ma najmniejszego powodu do blokowania im ich kulinarnych wyborów. Nie dlatego, że to wspaniale, kiedy dbamy o przyrodę, ale dlatego, że czasami człowiek po prostu musi zjeść mięso – i wyrzucanie go w tym celu na ulicę (niedosłownie, chodzi o to, że musi poszukać restauracji albo budki z żarciem) jest po prostu nie w porządku. Bo przypominam, że gdybyśmy odwrócili role, to nagle zapanowałoby olbrzymie oburzenie.