Epidemia koronawirusa wymaga stosowania przez państwa nadzwyczajnych środków w celu ochrony obywateli przed choroba. Co jednak jeśli dany rząd przesadzi, lub wykorzysta sytuację dla swoich celów politycznych? Jeśli należy do Unii Europejskiej, to takie sprawy powinny znaleźć swój finał przed obliczem TSUE. Tak przynajmniej uważa wiceszefowa Parlamentu Europejskiego, Katarina Barley.
Spór o praworządność między Warszawą i Budapesztem a Brukselą wynika wprost z unijnych traktatów
Pisaliśmy wielokrotnie na łamach Bezprawnika o istocie sporu pomiędzy polskim rządem a instytucjami unijnymi o praworządność. Nie jest tak, że Unia Europejska nie ma prawa się wtrącać państwom członkowskim w sprawy wewnętrzne. Otóż zarówno rządy prawa jak i demokracja stanowią wartości Wspólnoty wprost zapisane w art. 2 traktatu o Unii Europejskiej.
Jako że wspomniane wartości stanowią integralną część unijnych traktatów, to Bruksela ma prawo oczekiwać, że państwa członkowskie nie będą ich ignorować. Najprawdopodobniej przy formułowaniu traktatowych treści nikomu zresztą nie przychodziło do głowy, że któryś kraj Unii Europejskiej będzie miał problemy zachowaniem u siebie istoty demokracji czy rządów prawa.
Rzeczywistość niestety okazała się przewrotna. Obecnie za lekceważenie tych dwóch wartości pod ostrzałem są przede wszystkim dwa państwa członkowskie: Polska i Węgry. Zarówno władza Viktora Orbana jak i Jarosława Kaczyńskiego są oskarżane o dążenie w stronę autorytaryzmu.
Teraz zaś wiceszefowa Parlamentu Europejskiego, Katarina Barley z niemieckiego SDP, sugeruje, że Komisja Europejska powinna pozwać obydwa państwa przed Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej w związku z działaniami ich rządów w trakcie epidemii koronawirusa. Te mają być pretekstem do ograniczania demokracji i rządów prawa.
Węgry to obecnie dużo bardziej zaawansowany przypadek niż Polska – i traktowany dużo łagodniej przez Brukselę
W przypadku Węgier właściwie trudno mieć jakieś większe złudzenia. Viktor Orban podporządkował sobie kraj w stopniu, o którym Jarosław Kaczyński może na razie tylko marzyć. Węgierski premier wprost odrzuca liberalną demokrację na wzór zachodniej Europy i urządza swoją ojczyznę właściwie według swojego widzi-mi-się.
Ma przy tym dwa bardzo ważne atuty, których nie ma jego polski odpowiednik. Pierwszym jest większość konstytucyjna. Pozwoliła ona Orbanowi na legalną zmianę ustroju Węgier w kierunku, jak się łatwo domyślić, przeciwnym względem „liberalnej demokracji”. Zmiany chociażby w ordynacji wyborczej, kadencjach poszczególnych urzędników państwowych, czy dotyczące funkcjonowania mediów na Węgrzech właściwie zapewniły partii Fidesz panowanie na długie lata.
Partia Victora Orbana należy również do Europejskiej Partii Ludowej. Tej samej frakcji w Parlamencie Europejskiej, do której należy nie tylko niemieckie CDU/CSU, ale także chociażby polska Platforma Obywatelska. Jest to największe i najbardziej wpływowe ugrupowanie w tej instytucji. Członkostwo w tym gronie przez długie lata sprawiało, że Węgry były traktowane ulgowo w porównaniu z chociażby Polską.
Jarosław Kaczyński bardzo chciałby swojego Budapesztu, na razie jednak jego obóz polityczny demoluje polskie sądownictwo
Rządzące w Polsce Prawo i Sprawiedliwość przede wszystkim zdołało zdemolować wymiar sprawiedliwości. Zaczęli od Trybunału Konstytucyjnego by płynnie przejść do reformowania całego sądownictwa. Nie da się ukryć, że jest to ten aspekt funkcjonowania naszego państwa, który warto było faktycznie zreformować. Problem w tym, że rządzący skupili się bardziej na aspekcie personalnym i w mniejszym stopniu instytucjonalnym, niż funkcjonalnym.
Źródłem największych napięć pomiędzy Warszawą a Brukselą jest spór o Sąd Najwyższy. Najpierw rządzący starali się najzwyczajniej w świecie pozbyć konkretnych sędziów manipulując wiekiem niemalże obligatoryjnego przejścia w stan spoczynku. Prawo i Sprawiedliwość starało się nawet w ten sposób odwołać Pierwszego Prezesa SN. Niestety dla tej partii, gmeranie ustawami przy zapisanych w Konstytucji kadencjach poszczególnych organów nie jest rozwiązaniem, na które Komisja Europejska machnęłaby ręką.
Do tego stosunkowo niedawno doszedł spór o to, czy Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego jest sądem w rozumieniu prawa unijnego. Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejski nakazał rozstrzygnąć ten dylemat właśnie Sądowi Najwyższemu. Jego niekorzystną dla rządzących uchwałę przy użyciu usłużnego Trybunału Konstytucyjnego próbowała zablokować Marszałek Sejmu.
Rządy zarówno Polski jak i Węgier korzystają z epidemii koronawirusa do umocnienia i utrwalenia władzy
Nie powinno nikogo dziwić, że zarówno względem Polski jak i wobec Węgier uruchomiono procedurę według artykułu 7 traktatu o Unii Europejskiej. Chodzi o stwierdzenie przez Radę ryzyka poważnego naruszenia przez Państwo Członkowskie wartości Unii. Właśnie tych wymienionych w art. 2 tegoż traktatu. Procedurę wszczyna się na wniosek Komisji Europejskiej bądź Parlamentu Europejskiego.
Co jednak stało się w trakcie epidemii koronawirusa, że wiceprzewodnicząca Parlamentu Europejskiego postanowiła wezwać Komisję do pozwu przed TSUE? Na Węgrzech wprowadzono stan wyjątkowy przy okazji nadając Victorowi Orbanowi ogromne uprawnienia. W praktyce węgierski premier może wręcz rządzić krajem za pomocą dekretów. Wiceszefowa Parlamentu Europejskiego zwróciła uwagę na faktyczne pozbawienie węgierskiego parlamentu realnej władzy ustawodawczej.
Jest to na tyle poważny krok w stronę autorytaryzmu, że nawet Europejską Partię Ludową członkostwo Fideszu zaczęło naprawę zdrowo uwierać. Czemu dał wyraz nowy przewodniczący frakcji, Donald Tusk – wzywając do wyrzucenia partii swojego niegdysiejszego przyjaciela z EPL.
Jarosław Kaczyński z kolei stara się w Polsce usilnie przeprowadzić wybory prezydenckie w trakcie epidemii. Nie byłoby w tym może nic antydemokratycznego, gdyby nie poważne obawy o powszechność, tajność i równość procesu wyborczego. Nie wspominając nawet o fikcji uczciwego przeprowadzenia wyborów w sytuacji, w której przez epidemię i wprowadzone restrykcje kampanię wyborczą może prowadzić tylko jeden kandydat. Przypadkiem zupełnym: urzędujący prezydent, Andrzej Duda – poprzez wypełnianie obowiązków głowy państwa.
Trzeba pamiętać, że wiceszefowa Parlamentu Europejskiego ma swoją określoną polityczną agendę – co nie znaczy, że nie ma racji
Wiceszefowa Parlamentu Europejskiego dość często wypowiada się na tematy związane z praworządnością w Polsce czy na Węgrzech. Już w styczniu postulowała nałożenie wysokich kar finansowych na nasz kraj za skutki reformy sądownictwa. Wprowadzane przez PiS zmiany określiła nawet mianem „prowokacji” i „afrontu”, uznała je także za podkopywanie fundamentów prawnych Wspólnoty.
Warto pamiętać, że Parlament jest najbardziej rozpolitykowanym organem Unii Europejskiej. To tutaj ścierają się interesy i agenda poszczególnych partii politycznych działających w krajach członkowskich. Choć formalnie rzecz biorąc europosłowie stanowią reprezentantów społeczeństw Wspólnoty, to w praktyce reprezentują właśnie swoje partie macierzyste.
Nie oznacza to jednak, że Katarina Barley nie ma racji wzywając Komisję Europejską do stanowczego działania w sprawie posunięć polskich i węgierskich władz. Wiceszefowa Parlamentu Europejskiego z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że zarówno rządy państw członkowskich jak i sama Komisja skupione są teraz na koronawirusie. Czy raczej: na ratowaniu unijnej gospodarki.
W takiej sytuacji łatwo stracić z pola widzenia inne aspekty składające się na Wspólnotę. Kiedy celem rządzących jest niczym nie ograniczona władza, Unia Europejska patrząca im na ręce stanowi istny cierń w boku. Kiedy tej kontroli zabraknie, Victor Orban i Jarosław Kaczyński mogą robić co tylko chcą – i co im kto zrobi?