Popularny sklep z biżuterią Wishbone sprzedawał koraliki AliExpress z nawet czterdziestokrotną przebitką

Gorące tematy Zakupy Dołącz do dyskusji (712)
Popularny sklep z biżuterią Wishbone sprzedawał koraliki AliExpress z nawet czterdziestokrotną przebitką

Pewnie nigdy nie usłyszałbym o sklepie Wishbone, gdyby nie fakt, że na przestrzeni ostatniego roku kupiłem tam mojej dziewczynie aż trzy wisiorki. 

Są bardzo ładne, a jednak i tak poczuliśmy się oszukani, gdy okazało się, że być może przepłaciłem za nie kilkunastokrotnie. Patrząc na komentarze internautów i reakcję sklepu w ostatnich godzinach, zacząłem się zastanawiać ile prawdy było w „ręcznym wykonaniu”, czy lekko starte w kąpielach pozłacanie to aby nie ściema ściema, zaś czy samą „biżuterię” można kupić za jakieś 10 złotych na AliExpress.

Czy sklep Wishbone od początku „wprowadzał w błąd” swoich klientów, czy też może to wszystko jest jakąś gigantyczną wpadką cenionego wśród kobiet (40 000 polubień na Facebooku, w tym przynajmniej kilkanaście moich koleżanek) sklepu?

Wishbone sprzedawał paciorki z AliExpress

Kilkanaście godzin temu środowisko polskich instagramerek zaczęło się oburzać, że nowa kolekcja koralików i paciorków na stronie internetowej sklepu Wishbone, to tak naprawdę żadna tam ręczna robota z pietyzmem i starannością twórców, a tandetna masówka z Chin, którą za grosze można kupić w AliExpress.

Nie chciałem w to wierzyć, brzmiało jak jakaś tania sensacja, a bardziej prawdopodobne wydawało się jednak, że prędzej Chińczycy próbują naśladować artystów rzemiosła z Polski, niż odwrotnie. Problem w tym, że Wishbone zareagował z gracją Jessiki Mercedes, która przeszywała metki swojej firmy na przeciętnej jakości koszulki Fruit of the Loom, które można kupić na Allegro za symboliczne kwoty. Dodajmy może jeszcze, że UOKiK poinformował, że przyjrzy się sprawie tych koszulek, a Wishbone już ustawia się w kolejce na kolejną kontrolę.

Kiedy internautki zaczęły pytać Wishbone na Facebooku lub Instagramie o to, dlaczego sprzedają paciorki z AliExpress firmując je swoim logo u góry strony, posty zaczęły znikać w niewyjaśnionych okolicznościach. Również ja kilka godzin temu zwróciłem się w oficjalnej korespondencji o wyjaśnienie – na potrzeby niniejszego artykułu – jakim cudem w ofercie sklepu znalazła się chińszczyzna, na dodatek po znacznie zawyżonych cenach.

Sklep wprawdzie pisze na swojej stronie, że:

Każdy egzemplarz naszej srebrnej i srebrnej pozłacanej biżuterii wykonywany jest ręcznie, co nadaje mu wyjątkowości i znaczenia. Z uwagi na fakt, że biżuteria jest wyjątkowo delikatna dobrym sposobem ochrony naszej biżuterii jest ściąganie jej za każdym razem, kiedy bierzemy prysznic, sprzątamy, używamy kosmetyków lub perfum. Najlepiej zdjąć ją podczas przebierania lub snu, biżuteria bowiem może łatwo zaczepić się o tkaninę, połamać lub zerwać.

Tyle tylko, że jest to też próba szybkiego zacierania śladów oraz oszukiwania swoich klientów. Kiedy bowiem odpalam kopię tej samej strony zachowanej w archiwum Google, to opis wprowadza w błąd. Według internautek tak wyglądał on jeszcze wczoraj.

Każdy egzemplarz naszej biżuterii wykonywany jest ręcznie, co nadaje mu wyjątkowości i znaczenia (…).

Dowód:

Wishbone – tragiczna komunikacja i wprowadzanie konsumentów w błąd w tle

Sklep Wishbone przeżywa obecnie bardzo trudne chwile pod względem wizerunkowym i konsekwencje tej sytuacji mogą być dla sklepu zabójcze. Przeszukałem nawet AliExpress pod kątem naszyjników kupionych dla mojej dziewczyny i choć identycznych nie znalazłem, to były bardzo podobne.

Jest rzeczą oczywistą, że nigdy nie zrobimy już zakupów w tym sklepie, natomiast ponadto pojawiły się wątpliwości co do tego, czy już posiadane wisiorki w istocie są „pozłacane” i ręcznie robione. A może ktoś sprytny po prostu kupił je za symbolicznego dolara i sprzedaje naiwniaczkom lub ich partnerom?

Zakładając, że tak nie jest i Wishbone naprawdę w pocie czoła tworzył te naszyjniki, mamy tu koncertowy przykład złego rozszerzania biznesu, gdy w miarę cenioną i popularną markę związaną z biżuterią ktoś postanowił wzbogacać koralikami z AliExpress. Co więcej, zaczął przypisywać im zdecydowanie bardziej „premium” właściwości, niż w istocie posiadają.

Co gorsza, kiedy internautki trafiły na trop, sklep zamiast posypać głowę popiołem, zdecydował się przyjąć taktykę kasowania materiałów ze strony, kasowania komentarzy, nieodpowiadania na e-maile i chowania głowy w piasek.

Obsługa wdała się w interakcję z jednym ze swoich klientów. Użytkowniczka soie.pl zwróciła się z prośbą o wyjaśnienie sytuacji, a obsługa sklepu poinformowała, że jeśli nie jest zadowolona z paciorków, to zawsze może odstąpić od zawartej umowy w terminie 14 dni.

Otóż nie tylko 14 dni

Jeżeli przedmioty zakupione w Wishbone nie posiadają cech, które obiecywał sprzedawca, mogą być przedmiotem reklamacji w trybie rękojmi w terminie 2, a w praktyce nawet 3 lat od zakupu.

Warto przy tym rozgraniczyć kilka kwestii. Sprzedawanie tandety z AliExpress, nawet z dużą przebitką cenową, nie jest nielegalne. Na tym z grubsza polega handel. Można się oczywiście spierać co do tego czy tak renomowana marka jak Wishbone sama sobie nie szkodzi takimi ruchami, natomiast w tym aspekcie sklep nie złamał prawa. Co nie znaczy, że internautki nie mają prawa do wyrażania niezadowolenia i odpowiedzialności wizerunkowej sklepu. Innym problemem jest natomiast obecne gdzieniegdzie informacje o całkowicie ręcznym charakterze wykonanych produktów, co – jak wiemy – nie jest do końca prawdą. Niektóre sprzedawane na Wishbone rzeczy nie były określane jako „handmade” u dostawcy.

Biorąc jednak pod uwagę to, że sklep przez lata budował – także opisami na stronie – renomę sprzedającego ręcznie wykonaną biżuterię, a przy paciorkach brakowało niekiedy właściwej informacji, konsumenci mogą czuć się wprowadzeni w błąd.

Czy cała sytuacja z Wishbone powinna być przedmiotem interwencji UOKiK-u? Teoretycznie tak, natomiast jeśli chodzi o praktyczną stronę tej sytuacji, niewykluczone, że chińszczyzna stanowiła tylko niewielki wycinek oferty Wishbone i to od stosunkowo niedawna. Nie jest też wykluczone, że sklep sam padł ofiarą jakiegoś pośrednika, choć oczywiście jako profesjonalny podmiot ma obowiązek odpowiadać za to czym handluje – tak prawnie, jak i wizerunkowo. Fakt zacierania śladów i chowania głowy w piasek w obliczu takiego kryzysu wiarygodności, też niestety nie stawia sklepu w dobrym świetle.

Obserwuj Bezprawnika na Instagramie