Rządzący zamierzają rozwiązać kwestie niskich emerytur artystów poprzez zapewnienie im specjalnych przywilejów, które ufundują im podatnicy. W końcu nikt chyba się nie łudzi, że rozszerzenie opłaty reprograficznej pozostanie bez wpływu na ceny elektroniki. Dlaczego jednak państwo tak uparcie stawia na wsparcie dla artystów?
Artyści mają często być w trudnej sytuacji materialnej. A pozostali zatrudnieni na śmieciówkach Polacy nie?
Opłata reprograficzna obejmująca niemal każdy sprzęt elektroniczny sfinansuje między innymi składki emerytalne dla biedniejszych artystów. Ceny sprzętu elektronicznego najprawdopodobniej wzrosną o około 4 proc. Rozszerzona opłata obejmie między innymi komputery osobiste, laptopy, czy nawet cyfrowe aparaty fotograficzne. W przypadku typowych laptopów czy nowoczesnych telewizorów mówimy o wzroście cen rzędu 100-200 zł.
Smartfony akurat nie, bo zmiana została ochrzczona mianem „podatku od smartfonów” a to źle wygląda wśród elektoratu. Absurd goni absurd, ze szczególnym uwzględnieniem ministerialnych zapewnień, że daninę przecież płacić będą importerzy i producenci sprzętu a nie konsumenci. Podobnie zresztą jak sama opłata reprograficzna w dzisiejszych czasach.
Równocześnie Ministerstwo Kultury planuje zapewnić dopłaty do składek na ubezpieczenie społeczne dla artystów zawodowych, którzy nie mają innego tytułu do ubezpieczenia. Między innymi po to resort zaprząta sobie głowę rozszerzaniem opłaty reprograficznej.
Warto jednak zadać sobie pytanie: czemu w ogóle ma służyć w dzisiejszej Polsce jakiekolwiek państwowe wsparcie dla artystów? Zgodnie z danymi przestawianymi przez resort kultury i opublikowanymi przez portal Money.pl działalność artystyczną wykonuje ok. 67 tysięcy osób. Ok. 60 proc. z nich ma przychody poniżej średniej krajowej, 30 proc. poniżej minimalnego wynagrodzenia. Na etacie pracuje raptem 13,9 proc., wielu z nich musi sobie opłacać ubezpieczenie na własną rękę. No i co z tego?
Szczególne wsparcie dla artystów ze strony państwa jest niedopuszczalne w sytuacji, gdy ignoruje się potrzeby obywateli w podobnej sytuacji
Żyjemy w Polsce – kraju, który jakoś nie ma w zwyczaju pochylać się nad potrzebami osób pracujących na umowach cywilno-prawnych. Nie masz etatu? Albo odprowadzasz wszelkiej maści dobrowolne ubezpieczenia, albo nie jesteś ujęty w systemie. Nie masz z czego zapłacić za dobrowolne ubezpieczenie emerytalne, czy nawet zdrowotne? Organów państwa twój los zazwyczaj nie interesuje. Dotyczy to wszystkich, niezależnie od branży.
Szczególne wsparcie dla artystów mogłaby jakaś wyjątkowa ich rola dla gospodarki, czy państwa jako takiego. Tymczasem do tej pory jakoś nie słyszymy o tym, że mamy w Polsce za mało muzyków, aktorów, czy piosenkarzy. Jeśli już słyszymy o tym, że brakuje przedstawicieli jakichś zawodów, to najczęściej mowa o lekarzach, pielęgniarkach, w ostateczności inżynierach. Polska, niestety, nie jest też jakąś artystyczną potęgą o ogromnym wpływie na światową kulturę.
Także spoglądając na dane o zarobkach artystów trudno byłoby doszukać się powodu dla jakiegoś szczególnego wspierania tej grupy zawodowej. Jeśli 60 proc. zarabia poniżej średniej krajowej, to pozostali zarabiają powyżej. Czego nie można powiedzieć o jakichś 83 proc. Polaków. Około 1,5 miliona zarabia co najwyżej płacę minimalną. Uprzywilejowane traktowanie obywateli i tak w relatywnie dobrej sytuacji finansowej jest posunięciem irracjonalnym.
Szczególną empatię decydentów względem artystów można wytłumaczyć chyba tylko skutecznym lobbingiem
Jeśli zaś chodzi o gorzej zarabiających artystów, niewątpliwie jadą oni na jednym wózku z przedstawicielami innych zawodów. Z pewnością potrzeby bytowe każdego człowieka, przynajmniej na tym najbardziej podstawowym poziomie, są dość zbliżone. Żołądki piosenkarz, influencer, pracownik biurowy, absolwent stosunków międzynarodowych i ratownik medyczny mają takie same.
Zupełnie czym innym byłoby systemowe rozwiązanie kwestii wyłączania określonych grup osób poza nawias systemu ubezpieczeń społecznych. Gdyby rządzący chcieli, na przykład, w jakiś sposób ulżyć wszystkim osobom zatrudnionym w innej formie niż umowa o pracę, to śmiało można by takiemu posunięciu przyklasnąć.
Wsparcie dla artystów przybiera jednak formę wynoszenia jednego zawodu ponad pozostałe znajdujące się w zbliżonej sytuacji. Opłata reprograficzna nie jest pierwszym takim posunięciem resortu kultury. Warto przypomnieć sprawę Funduszu Wsparcia Kultury zasilającego w trakcie pandemii przede wszystkim najlepiej zasilające gwiazdy.
Jest to postawa rażąco niesprawiedliwa, zwłaszcza że na przywileje emerytury artystów złożą się tak naprawdę pozostali obywatele. Trudno ją właściwie wytłumaczyć czymkolwiek innym, niż skutecznym lobbingiem ze strony samych środowisk artystycznych.
Sama istota opłaty reprograficznej to właściwie zupełnie osobna kwestia. Danina ta jest na wskroś anarchiczna, podobnie zresztą jak współcześnie rozumiana ochrona własności intelektualnej. Chodzi w tym przypadku o zrekompensowanie twórcom potencjalnych strat wynikających z istnienia instytucji dozwolonego użytku. Nie jest to akurat wsparcie artystów przez państwo, lecz sposób znalezienia złotego środka między interesami właścicieli praw autorskich majątkowych a potrzebami i zwyczajami społeczeństwa.