Kiedy kilka tygodni temu przez media przetaczała się fala krytyki pod adresem ojców niepłacących alimentów, wszyscy zapominali, że obok polskich alimenciarzy są też alimenciary, które z alimentów uczyniły sobie sposób na życie. Nie wierzycie? Zapraszam na rozprawy o alimenty.
Bat na alimenciarzy? Rozsądek
Z całą przykrością muszę stwierdzić, że kwestia alimentów jest w Polsce przedstawiana bardzo jednostronnie. Mamy utarty obraz i przekonanie dotyczące płacenia lub niepłacenia alimentów. Pół biedy, jeżeli rozciąga się ono na przestrzeń medialną gorzej, jeżeli zaczyna wkraczać na salę sądową. Alimenty, tak jak wiele innych rzeczy nie są sprawą jednostronną i jednowymiarową.
Sprawy o alimenty oprócz kwestii czysto prawnych, mają również potężny ładunek emocjonalny. Nietrudno się domyślić, że jest to kwestia, którą podczas postępowania po prostu widać. Dodatkowo takie napakowane emocjami sprawy bardzo łatwo się sprzedają. Z tego powodu mamy od czasu do czasu wysyp ckliwych historii o alimentach. Życie jednak nie jest czarno białe. Dlatego nie wierzę w żadną tego typu opowieść. Na całe grono rodziców kompletnie niepoczuwających się do finansowej odpowiedzialności za dzieci, przypada całe grono rodziców wykorzystywanych finansowo do zaspokajania zbędnych potrzeb. Napiszę bardzo niepopularną tezę, bardzo często stroną wykorzystującą finansowo sytuację są niestety kobiety.
Może wynika to z mitu matki Polki, który funkcjonuje w naszym kraju, a może z powodu innych stereotypów, ale bardzo trudno przebić się z rozsądnymi argumentami dotyczącymi sytuacji ojców naciąganych na alimenty. Niestety w tej kwestii jako społeczeństwo tracimy rozsądek. Bo czy za rozsądne można uznać wymienianie wśród uzasadnionych potrzeb dziecka wizyty w saunie albo spa? Czy dziecko koniecznie musi chodzić na kilka zajęć tygodniowo, nosić markowe ubrania, jeździć do szkoły samochodem i brać garść suplementów diety? Czy kwestia wydatków na dziecko nie powinna być ustalana wspólnie? Wspólnie powinna być brana pod uwagę sytuacja finansowo obojga rodziców.
Alimenty na dziecko w sądzie
Niestety bardzo często rodzic po prostu stawia wymagania finansowe i kompletnie nie liczy się z tym, czy drugi rodzić może te wymagania spełnić. Sądy natomiast łykają to bezrefleksyjnie, jeżeli matka mówi, że trzeba, to na pewno jest to prawda. Zgodnie z myślą przewodnią wielu orzeczeń ojciec ma stanąć na głowie, żeby zaspokoić rosnące wymagania dziecka. Matka ma po prostu być.
Bardzo trudno być mężczyzną na sali rozpraw. Już właściwie od wejścia otrzymuje się łatkę ojca żałującego pieniędzy na dzieci. I chociaż alimenty powinny być ustalane na podstawie możliwości zarobkowych rodzica, to sytuacja finansowa ojca, nawet logicznie uzasadniona, zawsze jest w jakiś sposób kwestionowana. Ojcu w końcu nie może podwinąć się noga w pracy, nie może mieć prawa do zmiany pracy na gorszą, czy mniej obciążającą zdrowotnie. To w niektórych przypadkach prowadzi do trudności z zapłatą alimentów, a stąd już prosta droga do bycia alimenciarze. Bo jak sama nazwa wskazuje, alimenciarzem może być tylko mężczyzna.
W sprawach o alimenty wraca bolesna prawda, bardzo widoczna w trakcie postępowania. Matki nie potrafią rozmawiać. Ugoda w ich przekonaniu wygląda tylko jednotorowo — albo spełnione są ich żądania, albo walczymy na noże. Sądy natomiast w moim odczuciu, zamiast bezstronnie przyglądać się postępowaniu, jawnie stają po stronie żądającej alimentów. Mimo, że argumenty i wydatki, które podaje, są szyte bardzo grubymi nićmi. W efekcie mamy publiczne napiętnowanie ojców. Nikt natomiast nie zauważa, że spora część z nich nie chce płacić alimentów nie dlatego, że żałuje pieniędzy dla swoich dzieci, ale dlatego, że nie chce zaspokajać rozbuchanych potrzeb finansowych ich matek.