Kampania wyborcza przed wyborami samorządowymi trwa w najlepsze. Patrząc na poczynania polityków oraz lokalnych działaczy, można stwierdzić, że już wkrótce będziemy wszyscy żyć jak pączki w maśle. Przynajmniej tak obiecują kandydaci na radnych, czy na włodarzy miast i gmin. Szkoda tylko, że albo zbyt mało wiedzą, albo nie szanują inteligencji wyborców.
Największym problemem demokracji jest to, że czynne i bierne prawo wyborcze ma każda osoba pełnoletnia, która nie została ubezwłasnowolniona, czy też, która na mocy wyroku sądu nie ma odebranych praw publicznych. W praktyce oznacza to, że każdy, nawet osoba niegrzesząca inteligencją, może zarówno głosować, jak i być wybierana. I często ta strona demokracji odbija nam się czkawką.
Wybory samorządowe 2024 – pomysły często nie idą w parze z możliwościami
Aby zarządzać firmą, trzeba mieć określone umiejętności oraz wiedzę. Inaczej albo zostaniemy zwolnieni, albo firma zbankrutuje. Niestety, nieco inaczej jest w przypadku samorządów. Osoby, które są wybierane, aby pełnić funkcję radnych, czy też wójta, burmistrza lub prezydenta miasta często nie mają zielonego pojęcia o tym, jak funkcjonuje urząd. Oczywiście, urząd to również urzędnicy, którzy służą później włodarzom swoją wiedzą oraz doświadczeniem, jednak nie są w stanie realnie wpłynąć na działanie wójta, burmistrza, czy prezydenta. Mogą jedynie doradzać.
I tutaj pojawia się problem, ponieważ dużo jest wielkich ideowców, którzy w kampanii wyborczej chwytają za serca lokalną społeczność i zostają wybrani. Niestety, później okazuje się, że większość pomysłów nie jest możliwa do zrealizowania. Nawet więcej, pomysły nie mogą zostać zrealizowane, a włodarz gminy staje przed olbrzymim problemem niskiego budżetu i sporego zadłużenia, zostawionego przez poprzedników. To brutalne zderzenie z rzeczywistością. Jeżeli ktoś taki chce słuchać rad, szuka rozwiązań i wsparcia – gmina jest uratowana. Jeżeli jednak podejmuje szereg nieodpowiedzialnych decyzji, chcąc realizować swoje wizje, gmina znajdzie się w opałach.
Obietnice są wspaniałe, jednak często nierealne
Obecnie ciężko mówić o oficjalnych programach osób startujących w wyborach samorządowych. Najczęściej lokalni działacze wybierają ulotkę ze swoimi biogramami i kilkoma pomysłami na działania, a prawdziwą kampanię na dużą skalę prowadzą podczas spotkań z wyborcami oraz w mediach społecznościowych. I to właśnie w mediach społecznościowych pojawiają się najciekawsze pomysły, które każą nam zastanowić się nad tym, czy dana osoba faktycznie wie, czym jest samorząd lokalny.
Spójrzmy na najbardziej popularne obietnice, które jednak są trudne do zrealizowania. Na pierwszym miejscu zdecydowanie plasują się propozycje obniżenia kosztów gospodarowania odpadami komunalnymi. Taka „kiełbasa wyborcza” z pewnością trafi do lokalnego społeczeństwa, jednak zapewne będzie co najmniej trudna, jeżeli nie niemożliwa, do zrealizowania. Dlaczego? Ponieważ ceny odbioru odpadów komunalnych wciąż rosną. Obniżyć koszty można jedynie w sytuacji, gdy „gmina dopłaca”. Celowo został użyty cudzysłów, ponieważ przypominamy, że gmina jako taka swoich pieniędzy nie ma. Ma środki pochodzące z podatków (tak, państwowe dotacje to też nasze podatki), tak więc i tak zapłacą ludzie. A budżet innych przedsięwzięć zostanie okrojony. Czy wyjdzie to gminie na dobre? To zależy, jednak w większości przypadków, już przy kolejnym przetargu w nowej kadencji opłaty dla mieszkańców będą musiały zostać podniesione, lub też utrzymane na obecnym poziomie, przy założeniu, że gmina dopłaci ze swojego budżetu.
Innym pomysłem (szczególnie w gminach wiejskich) jest wprowadzenie budżetu obywatelskiego. To również dosyć ryzykowne założenie, ponieważ realizacja tego przedsięwzięcia jest dosyć kosztowna. Co więcej, swoistym odpowiednikiem budżetu obywatelskiego w gminach wiejskich, jest fundusz sołecki. Wciąż jednak pozostajemy przy kwestii kosztów. Gminy ograniczają wydatki, gdzie tylko mogą. Budżet obywatelski to koszty związane z realizacją głosowania, promocją akcji, a także z realizacją samych projektów. A bądźmy szczerzy, czy mieszkańcy będą zadowoleni, jeżeli do rozdysponowania będzie 40.000 złotych z założeniem, że mają zostać zrealizowane 4 projekty? Koszt budowy niewielkiego placu zabaw to kilkadziesiąt tysięcy złotych, bez funduszy zewnętrznych więc obecnie mało która gmina jest w stanie zrealizować jakąkolwiek inwestycję. A uzależnianie realizacji zwycięskich inwestycji od otrzymania dofinansowania z pewnością potencjalnemu włodarzowi odbije się czkawką…
Innym ciekawym przykładem braku świadomości, są obietnice dotyczące remontów dróg (oczywiście bardzo potrzebne). Jednak część samorządowców ubiegających się o stanowiska radnych gminnych, czy też wójtów lub burmistrzów obiecuje remonty… dróg powiatowych, albo wojewódzkich. A to nie leży w ich gestii, tak więc wracamy do tego, że należy mierzyć siły na zamiary (a przed złożeniem obietnic sprawdzić na ile opiewa budżet gminy, jakie jest zadłużenie oraz ile kosztuje remont kilometra drogi. No, chyba że ktoś jest specjalistą w pozyskiwaniu funduszy zewnętrznych, zwykle jednak dotacje sypiące się z każdej strony to myślenie życzeniowe).
Wybory samorządowe 2024 – „najciekawsze obietnice”
Z pewnością nie wskażę tutaj wszystkich „ciekawostek”, jednak moim zdaniem kilka obietnic lokalnych działaczy zasługuje na szczególną uwagę. Jednym z nich jest budowa toru samochodowego, który jest elementem kampanii jednego z kandydatów na burmistrza w niewielkiej (i niezbyt majętnej) gminie wiejskiej. Pomysł świetny – sama bym poszła pojeździć, jednak patrząc na koszty oraz szczególne wymagania, a także dostępność terenu, raczej nierealny. Torów w Polsce jest raptem kilka i nie jest tak dlatego, że miłośnicy bardziej wyczynowej jazdy samochodem wolą ryzykować mandatem i szaleć po drogach publicznych. To zwyczajnie olbrzymie koszty oraz masa problemów formalnych, tak więc obietnica mnie osobiście zachęca, jednak wątpię, żeby zostało to zrealizowane.
Inną ciekawostką jest obietnica powołania… pełnomocnika do spraw kobiet w miejscowości, liczącej ok. 50.000 mieszkańców. Niesamowicie mnie zastanawia, co taka osoba miałaby robić. Prawa kobiet są bardzo ważne, jednak obecnie, jeżeli gdziekolwiek są łamane, są odpowiednie organy i instytucje, gdzie można to zgłaszać. Oczywiście drugi pomysł tego samego kandydata, czyli plebiscyt na mieszkankę roku, jest całkiem dobry. Ludzie lubią być nagradzani i wyróżniani. Tylko czy nie dochodzimy już do dyskryminacji w drugą stronę? No, chyba że w tej miejscowości odbywa się już plebiscyt na mieszkańca roku (dodajmy, że typowo męski plebiscyt, bo nazwa świadczy o tym, że może być koedukacyjny).
Innym ciekawym przykładem obietnicy wyborczej, jest ta dotycząca imigrantów. Kandydat na jednego z prezydentów miast obiecał, że jeżeli zostanie wybrany, nie pozwoli na przyjmowanie do miasta migrantów z przymusowej relokacji. Ciekawa jestem w jaki sposób miałoby to zadziałać, ponieważ takie kwestie załatwiane są na szczeblu krajowym, a nie samorządowym. Może agitować, może negocjować, ale w tej kwestii od jego zgody niewiele zależy (tak samo jak w przypadku pomocy uchodźcom z Ukrainy), gminy zostały poinformowane o konieczności zabezpieczenia miejsc i kierowano do nich osoby potrzebujące pomocy. Zresztą, prezydent miasta nie ma władzy na całym miastem. Jeżeli znajdują się w nim obiekty rządowe, wojewódzkie, czy powiatowe, a także miejsca prywatne, to mogą przyjąć imigrantów na własną rękę.
Inną ciekawą obietnicą jest… usunięcie wszystkich nożyczek z urzędu. Kandydat na prezydenta jednego z miast zapowiedział, że jeżeli zostanie wybrany, w urzędzie nie będzie ani jednej pary nożyczek do przecinania wstęg pod publiczkę. Tę obietnicę dosyć łatwo zrealizować, jednak ciekawe, co na to urzędnicy, którym mimo wszystko czasem jakieś nożyczki mogą się przydać.
Koniecznie wskazać należy jeszcze obietnicę kandydata na prezydenta jednego z dużych miast, który obiecuje wprowadzenie bonu mieszkaniowego oraz skrócenie procedur budowlanych. O ile w przypadku bonu mieszkaniowego zapewne obietnica jest realna, to skrócenie procedur budowlanych zupełnie nie zależy od samorządu. Pozwolenia na budowę wydawane są w starostwie powiatowym i podlegają pod przepisy wynikające z krajowej ustawy, nie zaś uchwały rady. Tak więc ktoś się chyba odrobinkę zagalopował.
Trzeba mierzyć siły na zamiary
Zapewne absurdów w obietnicach polityków i lokalnych działaczy jest znacznie więcej, ja przytoczyłam akurat te, które najbardziej rzuciły mi się w oczy. Jedno jest jednak pewne – kiełbasa wyborcza jest obecnie w każdej gminie, obietnice stworzenia krainy mlekiem i miodem płynącej pojawiają się wszędzie. Jednak ważne jest, aby mierzyć siły na zamiary. Wyborcy zaś powinni realnie oceniać, czy piękna retoryka i zapał w oczach kandydatów są poparte realnymi możliwościami.