Niewielu dorosłych lubi być traktowanych jak dzieci. Zwłaszcza wówczas gdy przy okazji zabiera się nam pieniądze w formie podatków. Niestety rządy uwielbiają wychowywanie obywateli podatkami. Pożądane zachowania nagrodzą czasem ulgami, na niepożądane praktycznie zawsze nałożą jakąś daninę. Tak naprawdę to czysta obłuda.
Funkcja stymulacyjna to nic innego jak wychowywanie obywateli podatkami
Choć podatki spełniają szereg różnych funkcji, to tylko jedna z nich ma prawdziwe znaczenie. Prawdziwym sensem danin nakładanych przez państwo jest dostarczenie mu środków pieniężnych, które zostają później przeznaczone na zaspokojenie wszelkiej maści potrzeb publicznych. Oprócz funkcji fiskalnej podatków możemy wskazać jeszcze redystrybucyjną i stymulacyjną. Obydwie budzą szereg kontrowersji.
Redystrybucja to w końcu nic innego, jak zabranie pieniędzy jednym podmiotom po to, by następnie przekazać je komuś innemu. Najczęściej środki osób zamożnych zostają przeznaczone na potrzeby tych w gorszej sytuacji majątkowej. W Polsce system ten niejako postawiono na głowie. Obecnie głównym beneficjentem redystrybucji nad Wisłą są rodzice z dziećmi. Wciąż jednak dużo gorszym zjawiskiem wydaje się funkcja stymulacyjna podatków. Rządowy portal gov.pl opisuje ją w następujący sposób:
Poprzez np. obniżone stawki podatkowe, ulgi lub zwolnienia wspiera się/ wywołuje określone działania/ procesy gospodarcze, zasadne z punktu widzenia państwa i obywateli
To oczywisty eufemizm. Wychowywanie obywateli podatkami nie sprowadza się w końcu wyłącznie do udzielania rozmaitych korzyści podatkowych w przypadku zachowań pożądanych przez państwo. Jest również druga strona medalu. Ustawodawca oprócz marchewki bardzo chętnie wykorzystuje podatkowy kij. Zachowania niepożądane wiążą się często z obowiązkiem zapłaty dodatkowego podatku.
Warto przy tym zwrócić uwagę na motywy, jakim kieruje się państwo. Trudno oprzeć się wrażeniu, że bardzo często wychowywanie obywateli podatkami stanowi po prostu listek figowy mający chęć przykrycia prawdziwego motywu wprowadzania i ciągłego podwyższania niektórych danin. Dlaczego? Stare porzekadło głosi, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Gdyby rząd zakazał palenia papierosów, to straciłby jakieś 23,5 mld zł rocznie
Najlepszym przykładem wydaje się akcyza na używki. Nie da się ukryć, że palenia papierosów i picie alkoholu szkodzi człowiekowi. Pierwszy nałóg jest źródłem wielu chorób. W pierwszej kolejności należałoby wskazać nowotwory złośliwe przeróżnych narządów wewnętrznych. W grę wchodzą także choroby układu krążenia, zakrzepica, wrzody, czy nawet impotencji i bezpłodności.
Alkoholizm uważany jest często za plagę współczesności i znakomity sposób na demoralizację młodszych pokoleń. Nadmierne spożywanie alkoholu również prowadzi do szeregu poważnych chorób. Najnowsze badania sugerują, że nawet małe dawki trunków są czymś niekorzystnym dla zdrowia.
Wydawać by się mogło, że państwo słusznie postępuje, drastycznie opodatkowując sprzedaż alkoholu i wyrobów tytoniowych. Mechanizm jest tutaj prosty: im dana używka jest droższa, tym na mniej trucizny mogą sobie pozwolić obywatele. To z kolei powinno przekładać się pozytywnie na ich stan zdrowia. Pozostaje jednak pytanie: dlaczego państwo w ogóle dopuszcza tego typu specyfiki do obrotu?
Owszem, w naszym kręgu kulturowym spożywanie alkoholu jest głęboko zakorzenione w kulturze. Równocześnie jednak papierosy już teraz wydają się raczej reliktem minionej epoki. Ustawodawca, gdyby tylko chciał, mógłby bez trudu zabronić sprzedaży obydwu używek. Jeśli ktoś nie wierzy, niech zwróci uwagę na marihuanę. To narkotyk o porównywalnej szkodliwości względem papierosów i alkoholu. Jedna używka jest zakazana, a za posiadanie większej jej ilości grozi nawet więzienie. Pozostałe dwie można kupić w większości sklepów.
Prohibicja i delegalizacja wyrobów tytoniowych nie wchodzą w grę dlatego, że państwo zarabia na akcyzie ogromne pieniądze. W 2021 r. wpływy z akcyzy na napoje alkoholowe wyniosły 13 miliardów złotych. Opodatkowanie sprzedaży papierosów, suszu i e-papierosów to już 23,5 miliardów.
Państwo nie rozwiązuje problemów, bo opodatkowywanie ich przynosi więcej pieniędzy
Najnowszym przykładem sytuacji, w której ustawodawca wziął się za wychowywanie obywateli podatkami, jest opłata cukrowa. Zwana przez wszystkich poza urzędnikami ministerstwa zdrowia i ministerstwa finansów „podatkiem cukrowym„. Daninę ta została nałożona na napoje z dodatkiem cukrów, substancji słodzących, kofeiny oraz tauryny. Są oczywiście pewne wyjątki. Tutaj można wskazać między innymi wyroby medyczne, suplementy diety i napoje zawierające co najmniej 20 proc. soku owocowego.
Rządzący mogą nazywać „podatek cukrowy” opłatą dlatego, że pieniądze z tego tytułu trafiają nie do budżetu państwa a bezpośrednio do Narodowego Funduszu Zdrowia. To taka sprytna sztuczna nazewnicza oparta o definicję legalną podatku w ordynacji wyborczej. Dla naszych rozważań istotne jest jednak to, że pieniądze z opłaty rzeczywiście wspierają społecznie użyteczny cel.
Uzasadnienie wprowadzenia opłaty cukrowej również opierało się na założeniu, że wyższa cena niezdrowych produktów sprawi, że Polacy mniej chętnie będą po nie sięgać. Warto przy tym wspomnieć, że było to całkiem słuszne założenie. Po wprowadzeniu tej daniny sprzedaż opodatkowanych produktów rzeczywiście spadła.
Po raz kolejny można jednak mieć szereg wątpliwości co do intencji po stronie ustawodawcy. Dlaczego zdecydował się na opodatkowanie akurat słodkich napojów, a nie samego cukru? Dlaczego danina nie obejmuje po prostu słodyczy, które również do najzdrowszych nie należą? Wreszcie: skąd pomysł opodatkowania także zamienników niezdrowego cukru?
Artykuł stanowi część cyklu „Wolność Gospodarcza„, prowadzonego na łamach Bezprawnika w ramach projektu realizowanego z Fundacją Wolności Gospodarczej. To założona w 2021 roku fundacja, której filarami jest liberalizm gospodarczy, nowoczesna edukacja, członkostwo Polski w Unii Europejskiej i państwo prawa. Więcej o działalności i bieżących wydarzeniach możecie przeczytać na łamach tej strony internetowej.
Nie sposób nie podejrzewać, że wychowanie obywateli podatkami także tutaj ma ukryte fiskalne intencje. Służba zdrowia jest w Polsce wyraźnie niedofinansowana. O wiele łatwiej zaś przekonać Polaków do wprowadzenia nowego podatku twierdząc, że chodzi o troskę o ich zdrowie, a nie o więcej pieniędzy dla państwa. Jeszcze ktoś pomyślałby, że rządzący słabo gospodarują środkami, które uzyskiwali do tej pory.
Funkcja stymulacyjna podatku bardzo często sprowadza się do obłudy. Państwo potrzebuje pieniędzy, ale jeżeli zakomunikuje to wprost, to spotka się ze zrozumiałą wrogością ze strony obywateli. Równocześnie ani myśli rozwiązać problemu będącego pretekstem. Wówczas źródełko pieniędzy wysycha.