Z danych Forum Obywatelskiego Rozwoju wynika, że wydatki publiczne w 2021 r. stanowiły 44,2 proc. PKB. Oznacza to, że rządzący za każdego Polaka wydali ponad 30 tysięcy złotych. Gdyby policzyć tylko pracujących, to kwota ta rośnie do 69 583 zł. Za taką nonszalancję płacimy w podatkach. Niektórzy się przy tym jeszcze cieszą, że „państwo coś im daje”.
Wydatki publiczne w 2021 roku stanowiły aż 44,2 proc. PKB Polski
Najprawdopodobniej Polska stoi właśnie u progu poważnego kryzysu gospodarczego. Poziom pocovidowej inflacji jest u nas zauważalnie wyższy, niż w pozostałych rozwiniętych państwach mierzących się z tym problemem. Spada rentowność polskich obligacji skarbowych, co oznacza, że ich emisja robi się coraz droższa. Tymczasem nasze państwo szasta pieniędzmi na prawo i lewo. Według danych opublikowanych przez Forum Obywatelskiego Rozwoju wydatki publiczne w 2021 r. stanowiły 44,2 proc. PKB. Czy to dużo? To zależy.
W 2021 roku wydatki publiczne stanowiły 44,2% PKB – mniej niż rok wcześniej, gdy wybuchła pandemia, ale wciąż więcej niż w 2019 roku. Od 2015 roku wydatki publiczne wzrosły w Polsce realnie o ponad 35%.
Warto przy tym wspomnieć, że rządzący sporą część wydatków wyprowadzają poza budżet państwa. Chodzi o tworzenie wszelkiej maści specjalnych funduszy, których wydatki formalnie pozostają „niezależne”, także od parlamentarnej kontroli. Przykładem mogą być rozmaite instytucje tworzone przy Banku Gospodarstwa Krajowego. Pozabudżetowy dług publiczny zaciemnia rzeczywisty obraz finansów państwa. Właśnie po to rządzący decydują się na tego typu posunięcia. Znamienne jest to, że jakiś czas temu polityków obozu rządowego uwierał konstytucyjny zakaz zadłużania się ponad 60 proc. PKB.
W grę wchodzą także wydatki instytucji, które rzeczywiście powinny być liczone osobno względem budżetu państwa. Chodzi tutaj przede wszystkim o wydatki samorządów, NFZ, ZUS, czy KRUS.
Wydatki publiczne w 2021 r. przekładają się na ponad 30 tysięcy złotych na każdego obywatela. Gdyby liczyć wyłącznie osoby pracujące, to wyszłoby 69 583 zł. Gdybyśmy musieli się wszyscy złożyć na pokrycie wydatków budżetowych, to przeciętnemu Kowalskiemu zarabiającemu średnią krajową zostałoby ok. 10 tysięcy złotych. Na cały rok to dość niewiele. Nie sposób przy tym nie zauważyć, że mediana zarobków w Polsce daje kwotę o jakieś 700 zł niższą.
Rządzący wzrost wydatków państwa finansują za pomocą nowych wcale-nie-podatków i zadłużaniem Polski na potęgę
Dlaczego w powyższym porównaniu zdecydowałem się używać pensji brutto? Głównie dlatego, że składamy się na wydatki budżetowe także w rzeczywistości. Tyle tylko, że w nieco inny sposób. Eksperci FOR wskazują na trzy źródła finansowania wzrostu wydatków publicznych w ciągu ostatnich lat. Jeden z nich jest dość oczywisty. Chodzi o regularny wzrost podatków.
Ktoś mógłby spytać, o jaki wzrost właściwie chodzi. Przecież rządzący ciągle obniżają stawki podatku dochodowego, prawda? Tyle tylko, że równocześnie mamy do czynienia z całym mnóstwem nowych danin. Niektóre z nich rzeczywiście nazywają się „podatkami”. Przykładem mogą tu być podatek bankowy i podatek handlowy, czy nawet wzrost stawek akcyzy.
Program „Podatki Plus” to jednak przede wszystkim daniny takie jak: opłata emisyjna, opłata cukrowa, nowa składka zdrowotna, danina solidarnościowa. Politycy powiedzą, że to przecież nie są żadne podatki. Pieniądze nie trafiają do budżetu państwa a bezpośrednio do zakładanego beneficjenta. Tym samym politycy mogą się zapierać, że żadnego „nowego podatku” nie wprowadzili.
Drugim sposobem na finansowanie wydatków państwa jest zadłużanie się. Przez lata rządzący mogli zaciągać zobowiązania na względnie niski procent, chociażby poprzez emisję obligacji skarbowych o przyzwoitej rentowności. Nic więc dziwnego, że bardzo szybko zabrakło umiaru im umiaru. Teraz obsługa długu publicznego kosztuje Polskę coraz więcej pieniędzy.
Według prognozy z kwietnia br., przedstawionej przez rząd w „Wieloletnim planie finansowym państwa na lata 2022–2025”, odsetki od długu publicznego mają wynieść 1258 zł na mieszkańca w tym roku i 1705 zł w roku przyszłym (dla porównania w 2021 roku odsetki wyniosły 772 zł na mieszkańca). Już w tym roku koszt obsługi długu publicznego będzie wyższy od kosztu programu Rodzina 500 Plus. Odsetki w „Rachunku od państwa” wzrosną o niemal tysiąc złotych. To prawie półtorakrotność wydatków na policję, straż pożarną i inne służby razem wzięte oraz niewiele mniej niż wydatki na wojsko
Zjednoczona Prawica przejadła okres dobrej koniunktury
Wreszcie, rządzący mogli wydawać coraz więcej publicznych pieniędzy dlatego, że ich rządy przypadają akurat na okres dobrej koniunktury. Wysoki wzrost gospodarczy Polski oznacza siłą rzeczy także zwiększenie dochodów państwa. Uwzględniając systematycznie rosnącą liczbę podatków i danin oraz systematyczny wzrost zadłużenia, można śmiało stwierdzić, że dobra kondycja gospodarcza kraju była bardziej „pomimo” niż „dzięki” wysiłkom rządzących.
Oczywiście, to nie tak, że wszystkie wydatki publiczne w 2021 r. to marnowanie pieniędzy podatników na przedwyborcze przekupstwo lub inne wątpliwe moralnie przedsięwzięcia. Państwo przecież nie składa się tylko z czternastej emerytury i Funduszu Sprawiedliwości. Największą kategorią wydatków państwa są emerytury i renty. Spośród wspomnianych 30 tysięcy złotych, nasz hipotetyczny przeciętny Polak wydałby na nie 8938 zł. Dla porównania: ochronę zdrowia przypada 3851 zł a na edukację i naukę 3731 zł.
Nie sposób jednak nie wspomnieć o skutkach budowania polskiego państwa dobrobytu. Z danych FOR wynika, że w latach 2015–2021 wydatki socjalne w ujęciu realnym wzrosły w Polsce o prawie 43 proc. Średnia unijna wynosi tutaj 22,3 proc. Pod względem tempa wzrostu wydatków socjalnych nasz kraj plasuje się na piątym miejscu w Unii Europejskiej. Tempo to rośnie zauważalnie szybciej, niż polska gospodarka. Równocześnie maleje udział inwestycji publicznych w strukturze wydatków państwa.
Skutek takiej, a nie innej polityki możemy zaobserwować każdego dnia, robiąc zakupy w sklepie i obserwując szybko rosnące ceny. Najgorsze cały czas przed nami, bo w 2023 r. mamy przecież wybory parlamentarne. Możemy się spodziewać, że polski socjal ulegnie dalszej rozbudowie. Bardzo możliwe są kolejne przedwyborcze wrzutki, za które zapłacimy później. Dlatego nie ma się co cieszyć, że „przynajmniej się dzielą”. Ostatecznie politycy zawsze płacą pieniędzmi obywateli.