Wyjątki od systemu kaucyjnego dla browarów to krok w dobrą stronę
W połowie grudnia minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska zapowiedziała, że "Browary nie muszą dołączać od stycznia do systemu kaucyjnego ze szklanymi butelkami zwrotnymi, jeśli będą samodzielnie zbierać butelki, jak do tej pory". Teraz wygląda na to, że projekt ustawy, który zawiera dokładnie takie rozwiązanie, przygotowała we współpracy z branżą grupa posłów koalicji rządzącej. To bardzo dobra wiadomość. Projekty poselskie procedowane są w końcu szybciej. Nie daje mi jednak spokoju pewna kwestia. Właściwie po co nam w takim razie był ten cały system kaucyjny?
Nie jest żadną tajemnicą, że nigdy nie byłem entuzjastą jego wprowadzenia. Wielokrotnie krytykowałem na Bezprawniku jego założenia oraz ośli upór, z jakim przedstawiciele dwóch kolejnych rządów dążyli do jego wprowadzenia. W pewnym momencie okazało się nawet, że nie jestem w swojej krytyce odosobniony.
Argumentów przeciwko systemowi kaucyjnemu jest kilka. Jest drogi z punktu widzenia przedsiębiorców zobowiązanych do jego implementacji. Zamienia konsumentów do pielgrzymek ze śmieciami z powrotem do sklepów, by mogli odzyskać swoje pieniądze. Sama koncepcja jest na tyle archaiczna, że sprawia wrażenie nostalgii za latami transformacji ustrojowej. Całkiem możliwe, że jego wprowadzenie spowoduje rozbieżności pomiędzy cenami na sklepowych półkach a kwotą do zapłaty przy kasie, bo sklepy już wcześniej miały problem ze wspominaniem o tym, ile wynosi kaucja za butelkę. No i właśnie: już przecież istniały systemy selektywnej zbiórki odpadów, które działały wyjątkowo dobrze.
Ustępstwo na rzecz browarów to oczywiście jedynie jeden z aspektów całej sprawy. Nie da się jednak ukryć, że ich podejście do selektywnej zbiórki butelek szklanych wielorazowego potrafiło osiągnąć efektywność na poziomie 90 proc. To poziom docelowy wskazany dla ogólnopolskiego systemu kaucyjnego. Tym samym nie ma najmniejszego uzasadnienia, by wywracać do góry nogami dotychczasową praktykę na rzecz jednej wielkiej niewiadomej.
System kaucyjny to fatalny pomysł, na który niestety jesteśmy w tym momencie skazani
Warto nadmienić w tym momencie, że obowiązujące przepisy już teraz omijają opakowania po mleku. Powody są w tym wypadku dwa: w przypadku popularnych "kartonów" mamy do czynienia z wielowarstwowym produktem wymagającym specyficznej metody odzysku. Do tego dochodzą względy czysto higieniczne, które obejmują także opakowania szklane.
Skoro system kaucyjny nie obejmie butelek szklanych po piwie i po mleku – a więc zdecydowanej większości szklanych butelek, z którymi mają na co dzień do czynienia polscy konsumenci – to jaki będzie z niego pożytek? Docieramy w tym momencie do kolejnego źle zaplanowanego elementu reformy. Zostają nam butelki plastikowe PET oraz aluminiowe puszki.
Brzmi nieźle, ale trzeba pamiętać, że na ich odzysku zarabiały do tej pory samorządy. Dwa niezależne nakładające się na siebie systemy osłabiają swoją skuteczność zamiast ją poprawiać. Rezultat jest łatwy do przewidzenia. Ustawodawca faworyzuje system kaucyjny, gminy muszą znaleźć dodatkowe środki na gospodarowanie odpadami, mieszkańców czekają kolejne podwyżki rachunków za wywóz śmieci.
Wejście w życie systemu kaucyjnego teoretycznie miało miejsce 1 października tego roku. Nie sposób jednak nie zauważyć, że w praktyce jeszcze on nie działa. Powód jest prozaiczny: sprzedawcy zazwyczaj wciąż czekają na partię towarów przeznaczoną do uczestnictwa w systemie. Produkty muszą być oznaczone specjalnym kodem QR. Nowe butelki i puszki najprawdopodobniej pojawią się na sklepowych półkach na początku przyszłego roku.
Ostatnie miesiące przed faktycznym startem systemu to zarazem ostatni moment, by załatać dziurawe prawo. Cieszy, że ten proces mimo wszystko postępuje. Ktoś mógłby w tym momencie spytać, dlaczego rządzący nie zrezygnują z systemu kaucyjnego, skoro jest rzekomo tak kłopotliwy. Prawdę mówiąc, sam sobie zadaje to pytanie. Potencjalne odpowiedzi są dwie. Z jednej strony cały proces jest już na tyle zaawansowany, że nie da się go tak po prostu zatrzymać. To znaczy: da się, ale narażałoby to państwo na ogromne koszty odszkodowawcze. Przedsiębiorcy wyłożyli w końcu niemałe pieniądze na butelkomaty i dostosowanie produkcji do nowych wymogów.
Drugi powód sprowadza się do specyfiki naszej sceny politycznej. Rządzący, niezależnie z której partii by byli, bardzo rzadko przyznają się do błędu. Zarzucenie systemu kaucyjnego na etapie, w którym nie wywoływałoby to większych szkód, sprawiałoby automatycznie, że dygnitarze i stojący za nimi politycy musieliby przyznać, że ich "genialny" pomysł wcale taki genialny nie był. Koszty, jak zwykle, poniesie reszta społeczeństwa.