Wiosna to okres, w którym zawsze znajdzie się kilku jaskiniowców wciąż myślących, że wypalanie traw to znakomity pomysł. Nic dziwnego, że problemu nie udało się wyrugować pomimo lat próśb i apeli. Państwo nie traktuje go dostatecznie poważnie. Tymczasem rozwiązanie jest proste i już stosowane przy karach za wycięcie drzewa.
Każdego roku Polacy przepalają dziesiątki milionów w imię bezsensownego rytuału z początków historii cywilizacji
Mamy już kalendarzową wiosnę. Pojawiły się nawet temperatury parunastu stopni Celsjusza. To niezawodny znak, że gdzieś w Polsce pojawi się jakiś geniusz agronomii, który postanowi sobie spalić łąkę „żeby lepiej rodziła”. Każdego roku mamy do czynienia z dziesiątkami tysięcy takich przypadków. Szkody należy liczyć w milionach złotych. Zwykle są także jakieś ofiary wśród ludzi.
Nie pomagają apele i wszelkie próby uświadamiania negatywnych skutków, jakie wypalanie traw niesie dla środowiska i rolnika. Niższe plony i wyjałowienie gleby to żaden problem, gdy mamy do czynienia z procederem starym jak rolnictwo. Kto by tam w końcu słuchał naukowców, skoro tak robił ojciec, dziadek, pradziadek i tak dalej, aż do Mieszka?
Strasznie karami również nie pomaga i tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Wypalanie traw samo w sobie stanowi jedynie wykroczenie. Za dopuszczenie się tego czynu grozi areszt, nagana lub kara administracyjna do 30 tysięcy złotych. Oczywiście, jeśli sprawca przy okazji spali człowieka, to karę będziemy już liczyć w latach więzienia. Jeżeli zagrozi życiu lub zdrowiu wielu osób albo spowoduje duże straty materialne, to również może trafić za kraty na nawet 10 lat. Tylko co z tego?
Jeżeli za wypalanie traw będzie grozić bankructwo, to liczba chętnych drastycznie spadnie
W zdecydowanej większości przypadków w grę wchodzą kary symboliczne i niebijące zbytnio wypalającego po kieszeni. Można także postawić tezę, że wypalanie traw ma służyć zabezpieczeniu zysków z działalności rolnej, a nie zaspokojeniu piromańskich skłonności lub dostarczeniu sadystycznej przyjemności palenia zwierząt żywcem. Skoro chodzi o pieniądze, to rozsądek nakazywałby skupienie wysiłków prawodawcy na tym właśnie aspekcie. Gdyby tylko przepisy zawierały jakiś drakoński mechanizm przeliczania strat w świecie roślinnym na wysokie kary…
Trzeba przyznać, że 30 tysięcy złotych to śmieszne pieniądze w porównaniu do kar, które przez długie lata wymierzano osobom, które wycięły drzewo na swojej działce bez zezwolenia. Nierzadko koszt takiej nieusankcjonowanej wycinki u osób zupełnie prywatnych wynosił ponad 100 tys. zł za jedno drzewo. Niekiedy kary szły wręcz w miliony. Wymierzano je zwłaszcza wówczas, gdy wycięcie drzew miało związek z działalnością gospodarczą. Jak się łatwo domyślić, ukarani często tracili majątek życia za występek, który stopniem szkodliwości społecznej nawet się nie zbliża do wypalania traw.
Wniosek nasuwa się sam. Z pewnością ustawodawca byłby w stanie bez większego trudu uzależnić wysokość kary od ilości spalonych metrów kwadratowych powierzchni. Stawki można oczywiście różnicować, jednak należy liczyć się z osiągnięciem dokładnie tego samego rezultatu, co w przypadku nieusankcjonowanej wycinki. Złapani sprawcy będą szli z torbami. Jeżeli ryzykowanie majątkiem życia dla niewielkich urojonych korzyści nie zniechęci takich osób od wypalania traw, to nic tego nie zrobi.
Drastyczne zaostrzenie kar w tym przypadku byłoby jak najbardziej na miejscu
Ktoś mógłby się zastanawiać, czy nie powinniśmy przypadkiem traktować wypalanie traw i wycinania drzew tak samo. W obydwu przypadkach mamy w końcu do czynienia ze stratą w środowisku. Różnica jest jednak dość istotna. Wypalanie traw powoduje zniszczenia na o wiele większym obszarze. Niesie ze sobą dużo większe szkody materialne. Wiąże się z emisją gazów cieplarnianych. Płomienie dużo trudniej kontrolować niż ścinane drzewo. Do tego dochodzi kwestia zwierząt zabitych może i przez przypadek, za to w wyjątkowo okrutny sposób.
Kolejny dylemat w tej sprawie jest równie stary, jak prawo karne. Czy zaostrzenie kar za wypalanie traw naprawdę odstraszy sprawców? W debacie na temat wysokości kar za przestępstwa i wykroczenia bardzo często pomija się jeden niuans sprawy. Oddziaływanie na umysł sprawcy to jedno, wpływanie na sędziów, prokuratorów i policjantów to zupełnie osobna sprawa. Wyższe kary wymuszają na wymiarze sprawiedliwości poważniejsze traktowanie danego przypadku. Po części dlatego, że sędziowie nie będą mieli wyboru, ale także dlatego, że widełki kar same w sobie stanowią pewną dyrektywę ze strony ustawodawcy.
Bez drastycznego podniesienia kar za wypalanie traw, co roku polskie łąki będą płonąć. Na szczęście obecny ustawodawca najwyraźniej nie ma nic przeciwko zaostrzaniu kar za szczególnie szkodliwe społecznie przestępstwa i wyskoki obywateli. W tym kontekście to aż dziwne, że obecny stan rzeczy jest od lat tolerowany.