Wspominaliśmy wczoraj z kolegami swoje pierwsze pecety. I to skłoniło mnie do pewnych refleksji.
Ponieważ Atari w moim domu miało się bardzo dobrze, na pierwszego poważnego peceta czekałem dość długo, bo aż do 1999 roku. Ubłagany tata kupił mi Celerona 400, 32 MB RAM i kartę graficzną z akceletarorem 3D – Voodoo 2. Zestaw kosztował 3500 złotych, czyli równowartość dwóch przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń w owym czasie. Po czasie to się szczerze mówiąc nawet zastanawiam jak ludzie to robili, że w latach 90. mogli sobie pozwolić na komputery, skoro one były tak drogie, a my – na tle zachodniego świata – tak biedni. A przecież wówczas w niemal każdym domu na moim blokowisku komputer jednak już stał.
Radość z nowego komputera trwała krótko, już pół roku później trzeba było dołożyć 32 MB RAM-u, żeby odpalić niezwykle wymagającą i obfitującą w fajerwerki produkcję The Sims. Kiedy półtora roku potem wychodził Max Payne, już nawet nie robiłem sobie na niego nadziei (choć z drugiej strony udało się jeszcze przejść Vice City). W każdym razie: my w Polsce byliśmy biedni, komputery były drogie, a na dodatek ich termin przydatności do spożycia, zwłaszcza w kontekście pędzących technologicznie gier komputerowych, był porównywalny do pudełka płatków owsianych.
Spójrzcie jak to się wszystko pozmieniało
Ostatnia dekada w świecie technologii to gruntowne uspokojenie tych trendów. Nie wiadomo czy się cieszyć, bo w końcu można kupować elektronikę na lata, czy też martwić tym, że trochę stanęliśmy w miejscu (choć to jest tylko pozorne, po prostu zmienił się sposób i kierunki rozwoju).
Chciałbym jednak zwrócić uwagę Czytelników Bezprawnika i firma.blog na to, że z jakiegoś powodu kojarzona głównie z ekstremalnie drogą elektroniką firma Apple, postanowiła w tym sezonie rozbić bank, prezentując prawdopodobnie najlepiej wyceniony komputer osobisty na świecie. Dostajemy tu bowiem produkt flagowy, kompletny, pozbawiony kompromisów, jak to ma często miejsce w „dobrych komputerach, jak na swoją półkę cenową”. Oczywiście również z tym drogim Apple to troszkę taki mit, wielokrotnie już podnosiłem w dyskusjach rozmowę, że iPhone już dawno nie jest nawet wśród tych najdroższych smartfonów. Bardzo możliwe, że jak Apple zacznie w końcu trafiać pod polskie strzechy, to zmieni się też sposób postrzegania tej firmy w Polsce, bo dziś często kojarzy się z tanim snobizmem (do czego zresztą spora grupa posiadaczy iPhone’ów przez lata przyłożyła rękę).
Pod koniec 2020 roku firma Apple zaprezentowała swoje autorskie procesory M1, które absolutnie zrewolucjonizowały pracę na komputerach tej firmy. Bez zauważalnego wzrostu cen, znacząco (i przez znacząco rozumiem: przepaść) poprawiły swoje parametry względem wcześniej stosowanych procesorów Intela. Wtedy też kupiłem swojego drugiego w życiu MacBooka Pro, wariant M1 z 16 GB RAM, z którego piszę właśnie te słowa, a który nadal jest szybki i piękny jak w noc poślubną. Dałem za niego 7699 złotych, co nawet wtedy – jeszcze przed falą inflacji – wydawało mi się bardzo uczciwą ceną. Powiedzmy, że na „dzisiejsze” to byłby pewnie jakiś odpowiednik 11 000 zł.
Nowy komputer Mac Mini kosztuje od 1900 do 3000 zł
Operuję tymi kwotami w różnych kontekstach, żeby pokazać wam jak tani jest nowy komputer od Apple. Mój pierwszy „Celeron 400” o wartości dwóch przeciętnych wynagrodzeń kosztowałby dziś równowartość 17 200 złotych, a po dwóch latach był już złomem. Najtańsza wersja Maka Mini – z hiperszybkim procesorem M4 i 16 GB RAM na pokładzie – to dziś 3000 zł brutto, 2500 zl ze zniżką studencką i 1900 zł po podatkach u przedsiębiorcy na podatku linowym. Nie kompromisowy Celeron, tylko absolutna rakieta, która prawdopodobnie wystarczy do 10 lat pracy biurowej bez najmniejszego problemu, a i wbrew stereotypom odpali się na nim też troszkę gier (z aplikacją Parallels – również tych z Windowsa).
Mac Mini jest komputerem stacjonarnym, a więc wymaga zewnętrznego ekranu, klawiatury czy myszki, jak to zresztą często ma miejsce w biurach, natomiast dawno nie widziałem, żeby jakaś elektronika z górnej półki była sprzedawana aż tak tanio na tle oferty konkurentów. To praktycznie kładzie na łopatki wszystkie inne firmy technologiczne w na przykład procedurach przetargowych, o ile oczywiście te przetargi z góry nie będą projektowane pod procesory Intela i Windowsy.
Tę okazję cenową rekomenduję więc nie tylko z serca naszym Czytelnikom, ale też zaczynam się zastanawiać na ile realne jest, że niedługo macOS wejdzie pod strzechy polskich firm i urzędów. Tutaj jednak pewną przeszkodą może być wewnętrzne oprogramowanie, które nawet jeśli powoli przenosi się już do chmury, to jednak przez lata było pisane wyłącznie pod Windowsa. A szkoda, bo biorąc pod uwagę wahania kursów walut czy niepokoje społeczne na świecie, druga taka okazja może się prędko nie powtórzyć.