Samotni, zaniedbani seniorzy głodują w domach, bo w tych czasach ich przebojowe dzieci robią karierę w stolicy. To nie jest scenariusz filmu fantastycznego, tylko fakty. Przecież prawo nie zmusza do zajmowania się mamą czy tatą – jak umrą, bo nie dotarli do sklepu, to tylko taki smutny wypadek. I problem z głowy.
Jednym z powodów, dla których lubię koncepcję domów wielorodzinnych jest to, że zawsze można w takim domu znaleźć pomoc i opiekę w chorobie. Przyjdzie babcia, przyjdzie ciocia, przyjdzie córka i od razu człowiekowi milej przechodzi się przez kryzys w organizmie. Tymczasem niektórzy pracownicy polskiej służby zdrowia załamują ręce nad tym, w jakim stanie znajdują się ludzie, którzy kiedyś odchowali dzieci, naiwnie licząc, że pewnego dnia będą im one oparciem i wspomożeniem.
Ot, taka sytuacja opisana przez jednego z młodych lekarzy, Jakuba Kosikowskiego, byłego prezesa Polskiego Związku Rezydentów. Przyjechał do staruszki cierpiącej na zapalenie płuc. W mieszkaniu szaro od dymu papierosowego. Pacjentka bardzo kaszle, jej syn zaciąga się jednym papierosem za drugim. Poproszony o to, żeby się zlitował nad zdrowiem matki, starowinki. Na to syn, że mamusia mogła kupić mieszkaniem na balkonie albo na parterze. I odpala kolejnego.
Zaniedbani seniorzy
Takich sytuacji, przyznaje w rozmowie ze mną Jakub Kosikowski, jest więcej. Lekarze przyjeżdżają do pacjentów, którzy są sami w domu, a nie potrafią wyjść już sami do sklepu. Skrajnym przypadkiem był ten, kiedy starszy pan nie jadł przez dwa tygodnie, bo nie miał siły przejść się po zakupy (a że nie jadł, to sił raczej nie przybywało). Jakimś cudem nie umarł z głodu. Porzuceni i zaniedbani seniorzy siedzą więc samotnie w domach, a dzieci robią karierę w Warszawie.
Wiem, co niektórzy powiedzą. Dzieci nie są winne swoim rodzicom całodobowej opieki. Czyżby? A kto się nad nimi opiekował, kiedy byli dziećmi? Kto poświęcił młodość na ich wychowanie? Czy to naprawdę taki problem, zabrać starszą, chorą mamę do siebie do domu w stolicy? Ktoś mi powie, że seniorzy wcale tego nie chcą, wolą zostać w domach na wsi. Jasne. Nie chcą, bo boją się stać ciężarem, bo nie chcą sprawiać problemu swojemu potomstwu. I siedzą w chłodzie i głodzie, niezdolni do tego, żeby się ruszyć.
Wspominałam już kiedyś, że mam chorą babcię. To między innymi dla niej rzuciłam chęć mieszkania w dużym mieście. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić, że miałaby siedzieć sama w tym czasie, w którym moja mama jest w pracy. Było już kilka groźnych sytuacji, gdyby nikogo wtedy nie było w domu, kto wie, co by zastała.
Czcij ojca swego i jakoś to dalej szło, ale nie pamiętam
To zrozumiałe, że ludzie mają swoje życie. Część postanawia oddać rodziców do ośrodków, bo sami nie są w stanie zapewnić im profesjonalnej opieki. O ile ich odwiedzają, to jeszcze jest pół biedy (w Polsce z jakichś powodów uważa się, że to wyrzucanie biednego starca ze swojego życia na dobre). Ale na co czekają? Aż mamusia czy tatuś nie będą w stanie doczołgać się do lodówki i za kilkanaście dni umrą z niedożywienia, opuszczeni, samotni, taplający się we własnych fekaliach? Jeśli tak, to pogratulować, mamy wspaniałe społeczeństwo.