Sejm pracuje od jakiegoś czasu nad poselskim projektem nowelizacji kodeksu karnego. Jego najważniejszymi założeniami są: rewolucyjna zmiana definicji gwałtu oraz kolejne zaostrzenie kar za dopuszczenie się tego przestępstwa. Założenia są szlachetne. Trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że mamy do czynienia raczej z kontynuacją prawnego populizmu i kierowania się emocjami tam, gdzie potrzeba precyzyjnych rozwiązań problemu.
Projekt nowelizacji kodeksu karnego sprawia wrażenie pisanego na kolanie
Miejmy to już za sobą: w żadnym wypadku nie zamierzam bronić gwałcicieli i gwałcicielek, bo te również przecież istnieją. Tak czysto po ludzku życzę im wszystkiego najgorszego, przynajmniej na tyle, na ile pozwala mi obowiązujące w Polsce prawo. Problem w tym, że oceniająmy kolejny już projekt nowelizacji kodeksu karnego zmierzający do zaostrzenia kar za to samo przestępstwo. Jakby tego było mało, powraca temat zmiany definicji gwałtu. Czy projekt skierowany do dalszych prac w Sejmie przyniesie ofiarom upragnioną sprawiedliwość? Śmiem wątpić.
Zacznijmy jednak od odpowiedzi na pytanie, co właściwie miałoby się zmienić. Projekt składa się z trzech kluczowych postulatów. Pierwszy z nich to zmiana nazwy tytułu XXV rozdziału kodeksu karnego na „przestępstwa przeciwko autonomii seksualnej”. Obecnie brzmi on „przestępstwa przeciwko wolności seksualnej i obyczajności”. Lektura poszczególnych przepisów tego rozdziału podpowiada, że słówko „obyczajność” nijak nie przystaje do ich treści, więc spokojnie można się go pozbyć. „Autonomia” i „wolność” to właściwie synonimy, więc do tej części propozycji nie jestem jakoś bardzo przekonany.
Zmiana definicji gwałtu, a więc postulat drugi, to już nie semantyczna kosmetyka a prawdziwa rewolucja. Obecnie przestępstwo zgwałcenia popełnia ten, kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego. Projekt nowelizacji zakłada zaś odpowiedzialność dla tego, „kto doprowadza inną osobę do obcowania płciowego bez wcześniejszego wyrażenia świadomej i dobrowolnej zgody przez tę osobę”.
Na pierwszy rzut oka wygląda to bardzo dobrze. Zwłaszcza że propozycja powinna likwidować jeden z największych idiotyzmów obowiązującego kodeksu karnego. Mam na myśli łagodniejsze traktowanie sprawców doprowadzających swoje ofiary do obcowania płciowego poprzez wykorzystanie jej bezbronności lub niepoczytalności. Problemy pojawiają się jednak, gdy zastanowimy się nad tym, jak by to właściwie miało działać w praktyce w polskich realiach.
Zmiana definicji gwałtu może przysparzać problemy, których nie warto zostawiać do rozwiązania orzecznictwu
Chyba nikogo nie zaskoczy stwierdzenie, że najzwyczajniej w świecie by nie działało. Czym bowiem jest „świadoma i dobrowolna zgoda”? Siłą rzeczy słowom ofiary sprawca będzie przeciwstawiać stwierdzenie, że przecież stosunek był dobrowolny, druga strona zgodę wyraziła. Najprawdopodobniej nie będziemy mieli żadnych świadków ani przesłanek jasno wskazujących na przykład na użycie przemocy przez sprawcę. Ot, klasyczna sytuacja, w której sąd ma słowo przeciwko słowu. Co w takiej sytuacji powinni zrobić sędziowie?
Możliwości mamy dwie, obydwie prowadzące do niefortunnych konsekwencji. W pierwszym przypadku mamy zasadę in dubio pro reo wyrażoną w art. 5 §2 kodeksu karnego.
Niedające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego.
Innymi słowy: zmiana definicji gwałtu w tym przypadku nie zmieniłaby dosłownie nic. Sądy dalej wyrokowałyby na korzyść sprawców w sytuacjach, gdy ich winy nie da się rozstrzygnąć bez cienia wątpliwości. Warto przy tym już teraz zasygnalizować, że problemy z karaniem faktycznych sprawców przestępstw wcale nie wynikają wyłącznie z brzmienia przepisów karnych oraz stopnia ich surowości.
Jaką mamy alternatywę? Sędziowie mogą również zignorować przytoczoną wyżej zasadę i niejako uznawać, że skoro nie ma dowodów zgody, a ofiara twierdzi, że doszło do gwałtu, to trzeba uznać winę oskarżonego. Załóżmy, że taki wyrok ostanie się w apelacji oraz w bardzo prawdopodobnej kasacji. W takiej sytuacji niejako przez przypadek doprowadzilibyśmy do różnych form zabezpieczania się na wypadek fałszywego oskarżenia. Tylko osoby wyjątkowo naiwne albo o wyjątkowo złych intencjach zaprzeczałyby istnieniu tego rodzaju przypadków.
Zdaję sobie sprawę, że powyżej nakreślony przykład brzmi nieco absurdalnie. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że jeśli ustawodawca nie określi, czym dokładnie miałaby być „świadoma i dobrowolna zgoda”, to będzie to zadanie orzecznictwa sądów. Prawdę mówiąc, bardziej prawdopodobny wydaje mi się scenariusz, w którym zmiana definicji gwałtu nie przekłada się na większą zmianę w sądach. Skąd ta śmiała teza? Przejdźmy do trzeciego postulatu.
Przypominam, że reforma kodeksu karnego Zbigniewa Ziobry przyniosła także zaostrzenie kar za gwałt
Projekt nowelizacji kodeksu karnego zakłada również zaostrzenie kar za przestępstwa przeciwko wolności/autonomii seksualnej. Za zgwałcenie groziłaby kara „pozbawienia wolności na czas nie krótszy niż 3 lata”. Za doprowadzenie ofiary do innej czynności seksualnej projekt zakłada karę od 2 do 10 lat odsiadki.
Wyżej wspomniałem, że zmiana definicji gwałtu wyeliminuje problem w postaci osobnej i łagodniejszej kary za seksualne wykorzystanie bezradności. Tak być w zasadzie powinno, ale autorzy projektu mimo wszystko postanowili zaostrzyć karę także za to przestępstwo. Owszem, do tych samych poziomów, jakie miałyby występować w przypadku zgwałcenia i doprowadzenia do innej czynności seksualnej. Uważam, że jest to przejaw godnej pochwały przezorności.
Autorom projektu zależy w dużej mierze na zakwalifikowaniu zgwałcenia jako zbrodni, a nie jako występku. Odrzucając wszelkie argumenty natury czysto semantycznej, mamy dwa konkretne rezultaty takiej zmiany. Pierwszym jest okres przedawnienia dłuższy o 5 lat, co byłoby zmianą na plus. Pewnym minusem jest z kolei wyłączenie przepisów o podwyższeniu górnego ustawowego progu kary dla recydywistów. Zgodnie z art. 64 §3 k.k. możliwość zastosowania takiego środka nie dotyczy zbrodni.
Należy przy tym przypomnieć, że 14 marca weszła w życie nowelizacja kodeksu karnego, która dopiero co podwyższyła maksymalne kary za przestępstwo zgwałcenia z 12 do 15 lat w więzieniu. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że rozsądniej byłoby poczekać, aż będziemy mogli ocenić skutki reformy wprowadzonej za czasów ministra Zbigniewa Ziobry. Właśnie tamta nowelizacja sprawiła, że w połączeniu z omawianym projektem sprawcy przestępstwa zgwałcenia ryzykowaliby nawet 30 lat w więzieniu.
Jak już wspomniałem, wcale mi ich nie żal. Natomiast pragnę zauważyć, że projekt nie zmienia art. 197 §3 k.k, który przewiduje karę pozbawienia wolności od lat 3 do 20 przy niektórych szczególnie paskudnych wariantach przestępstwa zgwałcenia. Wytworzenie w ten sposób absurdu prawnego jest wręcz nieuchronne. Miejmy nadzieję, że prace w sejmowych komisjach go wyeliminują.
Kolejne podwyższanie maksymalnych kar i zmiana definicji gwałtu to droga donikąd. Ważniejsze są minimalne kary
Omawiając wszelkie pomysły nowelizowania prawa karnego, warto wspomnieć o często pomijanym czynniku. Emocje nakazują nam brnąć w populizm penalny i raz za razem podwyższać kary za przestępstwa, które wydają nam się szczególnie ohydne. Skądinąd: wydaje się to nam całkiem słusznie. Problem w tym, że bardzo często na przeszkodzie stają tutaj sądy.
Nie chcę zabrzmieć, jakbym przeniósł się w czasie do 2015 roku. Po prostu przy projektowaniu przepisów karnych trzeba brać poprawkę na to, że sędziowie to także ludzie. Mają swoje własne poglądy, z których część jest niezwykle przydatna przy wyrokowaniu i stanowi przejaw zdrowego rozsądku stojącego w kontrze do emocji tłumu oraz humorków ustawodawcy. Niektóre z tych poglądów mogą być jednak kłopotliwe. Są sędziowie, którzy dochodzą do wniosku, że skoro kobieta nie broniła się ze wszystkich sił i nie krzyczała, to do żadnego zgwałcenia nie doszło. Są tacy, którzy stwierdzają, że ofiara sama prowokowała sprawcę.
Przypomina to nieco sytuacje związaną z przypadkami bestialstwa wobec zwierząt. Są sędziowie, którzy nie dostrzegają, że degeneraci okrutnie mordującymi inne żywe stworzenia dla zaspokojenia swoich sadystycznych żądz nie zasługują na więzienie. Są także ślepi na to, że istnieje spore ryzyko przerzucenia się przez zwyrodnialca ze zwierząt na ludzi. Co ich powstrzymuje to zwykle groźba nieuchronności kary.
Dobrym sędziom żadne zaostrzanie kar nie jest do niczego potrzebne. Chcę wierzyć, że jest ich w Polsce większość. Problemem są źli sędziowie. Projektując przepisy karne, nie chcemy podwyższać w nieskończoność maksymalnego wymiaru kary. Nie ma to żadnego sensu.
Co nas interesuje, to minimum zagrożenia karą. Swoją drogą, w przypadku przestępstwa zgwałcenia podwyższanie górnej granicy kary nie ma sensu, bo przecież dzięki reformie Zbigniewa Ziobry mamy całą paletę typów kwalifikowanych. Sama zmiana definicji gwałtu nie przyniesie żadnej realnej zmiany, jeśli nowa definicja będzie zawierać luki, z których skorzysta zły sędzia. Dlatego ten projekt nadaje się do napisania od zera.