REKLAMA
  1. Home -
  2. Edukacja -
  3. Reforma praw i obowiązków uczniów nie skończy się dobrze
Reforma praw i obowiązków uczniów nie skończy się dobrze

Przygotowywana przez MEN wielka reforma szkolnych przepisów ma swoje jasne strony. Ma także poważne wady. Najważniejszą z nich jest uparcie się na podwyższenie wymogu minimalnej frekwencji.

Zmiany w prawie oświatowym ukierunkowane na prawa uczniów są potrzebne

Dobrymi chęciami podobno wybrukowane jest piekło. Prawdziwość tego popularnego powiedzenia dość często możemy zaobserwować w toku prac legislacyjnych. Dobrym przykładem może być zapowiadana od dłuższego czasu wielka nowelizacja prawa oświatowego. Chodzi w niej przede wszystkim o ujednolicenie szkolnych praktyk oraz wyeliminowanie różnego rodzaju nadużyć.

Najważniejszym i zarazem najbardziej kontrowersyjnym elementem wydają się zagadnienia związane z prawami ucznia, które niektóre szkoły lubią sobie kompletnie zignorować. Mam na myśli oczywiście represyjne zapisy w statutach szkolnych. Pedagodzy potrafią w nich daleko wykraczać poza kwestie związane z funkcjonowaniem placówki i wchodzą w sferę konstytucyjnych praw i wolności. Regulują nie tylko ubiór uczniów w granicach wyznaczonych przez przepisy o popularnych mundurkach, ale także chcą decydować o fryzurach, makijażu, czy o tym, co uczniowie robią po szkole i poza jej murami.

REKLAMA

Siłą rzeczy uczniowie i ich rodzice niespecjalnie są z takiego obrotu spraw zadowoleni. Kuratoria zaś mają pełne ręce roboty w przypominaniu szkołom, gdzie znajdują się granice ich uprawnień. Od kilku lat organizacje pozarządowe nagłaśniają sprawę. Dobrze więc, że Ministerstwo Edukacji Narodowej postanowiło wpisać wspomniane granice bezpośrednio do prawa oświatowego. Jeden wspólny katalog praw i obowiązków ucznia uregulowany na poziomie ustawowym ułatwi funkcjonowanie w szkolnej rzeczywistości wszystkim zainteresowanym. Być może części nauczycieli i dyrektorów szkół takie ograniczenie się nie spodoba, ale jakoś będą musieli tę żabę przełknąć.

Są oczywiście pewne niuanse, które mogą okazać się kłopotliwe. Na przykład prawo do zachowania prywatności. Obejmie także pełnoletnich uczniów. Nie ma nic złego w tym, że taka osoba będzie mogła sama usprawiedliwiać swoje nieobecności albo decydować o swoim uczestnictwie w zajęciach nieobowiązkowych. Problem zaczyna się w momencie, gdy młody dorosły zdecyduje, że szkoła ma przestać informować jego rodziców o jego osiągnięciach edukacyjnych albo ich braku.

REKLAMA

Nauczyciele zwracają uwagę, że takie rozwiązanie to proszenie się o kłopoty. Jak w końcu zmusić nastolatka do nauki, jeżeli od informacji odcięci będą jego rodzice? Trzeba przyznać, że napotykamy w tym momencie dylemat natury filozoficznej. Albo mamy do czynienia z pełną zdolnością do czynności prawnych, czynnym prawem wyborczym i traktowaniem jak pełnoprawny obywatel po ukończeniu 18. roku życia, albo traktujemy taką osobę jak ułomnego dorosłego dla jego dobra.

Podnoszenie progu minimalnej frekwencji to albo tani populizm, albo ustępstwo wobec jakichś nauczycielskich radykałów

Na uwagę zasługuje także powołanie nowej instytucji Rzecznika Praw Ucznia. Będzie jeden ogólnopolski rzecznik oraz szesnastu wojewódzkich. Pojawią się także rzecznicy szkolni. Rolą nowych organów będzie pilnowanie, żeby szkoły przypadkiem nie łamały uczniowskich praw. Może się tak zdarzyć, bo przecież część pedagogów już się odgraża, że nowe przepisy "rozmyją się w praktyce". Tylko czy tworzenie nowych organów rzeczywiście pomaga, czy jedynie tworzy dodatkową biurokrację? Do tej pory tego typu zagadnieniami zajmowały się z powodzeniem kuratoria.

REKLAMA

Jeszcze bardziej problematyczną kwestią jest podniesienie przy okazji progu minimalnej frekwencji z 25 do 50 proc. Warto przypomnieć, że chodzi o usprawiedliwione nieobecności. Nowe przepisy sprawią, że uczeń automatycznie obleje klasę, jeżeli nie stawi się na przynajmniej połowie zajęć szkolnych. Ktoś mógłby powiedzieć, że to bardzo dobrze. Po to jest obowiązek szkolny, żeby go realizować. Jak się komuś nie chce chodzić do szkoły, to nie powinien zdawać do następnej klasy. Tyle tylko, że tak naprawdę wcale nie chodzi o nałogowych wagarowiczów.

Tak poważne problemy ze szkolną frekwencją oraz brak kłopotów z usprawiedliwieniem nieobecności ma tylko jedna grupa uczniów. Mowa o osobach, które są przewlekle chore i najzwyczajniej w świecie nie mogą się stawić na zajęciach. Mogą znajdować się przez większość roku szkolnego w szpitalu, mogą być przykute do łóżka w domu w trakcie rekonwalescencji. Dlaczego właściwie mielibyśmy tym i tak pokrzywdzonym przez los uczniom dodatkowo uprzykrzać życie?

REKLAMA

Istnieje także argument czysto praktyczny, by tego nie robić. Nie ma się co oszukiwać: dzisiejsza polska szkoła to przede wszystkim maszyna do testowania, zbierania punktów i przechodzenia na kolejny etap edukacji. Rola wychowawcza już dawno zeszła na dalszy plan. Jeżeli więc uczeń nie zachowuje frekwencyjnego minimum, ale i tak jakimś iście tytanicznym wysiłkiem jest w stanie pozaliczać wszystkie przedmioty, to stawianie mu dodatkowej nieprzekraczalnej przeszkody natury czysto formalnej jest po prostu bezcelowe.

Zmiany w prawie oświatowym z pewnością rozwiążą część problemów, które są ważne z punktu widzenia uczniów i rodziców. Niestety wydaje się, że brakuje im szlifów. Przyniosą bowiem nowe problemy, które w przyszłości trzeba będzie załatać kolejnymi nowelizacjami. Być może lepiej byłoby poświęcić więcej czasu na dopracowanie propozycji nowych przepisów.

Dołącz do dyskusji
Najnowsze
Warte Uwagi