Ilość znaków drogowych, które są stawiane wzdłuż naszych ulic, potrafi przyprawić o oczopląs niejednego kierowcę. Nie zapowiada się, aby miało być ich mniej z jednego prostego powodu. Znaki drogowe, a nawet szerzej, całe wyposażenie drogi to po prostu dobry biznes.
Z każdym rokiem przybywa w Polsce nowych dróg. Remontuje się dziurawe jak szwajcarski ser ulice w miastach, powstają nowe obwodnice, rozpoczyna się i kończy mnóstwo inwestycji na drogi ekspresowe. Nawet siatka autostrad gęstnieje, dzięki czemu podróż samochodem przez nasz kraj jest coraz przyjemniejszy i zajmuje coraz mniej czasu. Szkopuł w tym, że te nowe drogi są upstrzone znakami i innymi ozdobnikami niczym świąteczna choinka.
Serwis interia.pl przygotował bardzo ciekawą analizę, z której wynika, że wyposażenie każdej drogi we wszystkie wymagane prawem znaki drogowe, światła poprawiające komfort jazdy, barierki i inne ozdobniki to bardzo dobry interes. Sam koszt postawienia jednego znaku drogowego to średni koszt około 100 złotych. Wydaje się mało, ale jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w niektórych miejscach w Warszawie na każdy kilometr drogi przypada średnio 64 różnych znaków drogowych, ta kwota mocno rośnie.
Znaki drogowe co kilka kroków receptą na bezpieczeństwo na drogach?
Koszty wybudowania drogi rosną wraz z każdym zamontowanym separatorem pasa ruchu (180 zł za metr), barierą energochłonną (500 zł za metr) czy barierką oddzielającą ścieżkę rowerową od chodnika (400 zł za sztukę). Instalacja sygnalizacji świetlnej to koszt od 300 tysięcy złotych za najtańszą do nawet 900 tysięcy złotych. Do tego należy doliczyć projekt budowy oraz maszt, na którym sygnalizacja ma być zamontowana. Sam przycisk dla pieszych to koszt około 300 złotych. To wszystko bez uwzględnienia kosztów prac budowlanych czy wynagrodzenia pracowników budowlanych. Oni też codziennie pracują w otoczeniu drogich sprzętów. Lampy wskazujące kierunek ruchu przy robotach to koszt 1300 złotych. Plastikowe separatory to 180 zł za sztukę. Betonowy, który chroni przed zderzeniem czołowym to wydatek 800 zł za sztukę.
Ilość znaków na drogach, zwłaszcza w miastach potrafi przyprawić o zawroty głowy. Niby wszystko się zgadza i ma oparcie w przepisach. Gdy jednak zdamy sobie sprawę z tego, że przy zwykłym przejściem dla pieszych, poza znakiem informującym właśnie o tym dodatkowo znajdziemy znak, aby uważać na dzieci, ograniczenie prędkości, próg zwalniający wraz ze znakiem o tym informującym, wysepka ze znakiem wskazującym nakazującym jazdę z określonej strony. I tak z dwóch stron. Potrafi zrobić wrażenie, ale czy naprawdę jest koniecznie?
Czy zmęczenie wywołane bezustannym zwracaniem uwagi na tę ogromną ilość znaków faktycznie zwiększa bezpieczeństwo na drodze? To chyba naprawdę źle świadczy o naszym prawie, że brak konkretnego znaku na drodze może być przyczyną lawiny odwołań od ewentualnych mandatów. Chyba że te znaki mają służyć wyłącznie jako źródło mandatów od mniej uważnych kierowców.