Apple, zgodnie ze swoją polityką w zakresie serwisowania sprzętów własnej produkcji, pozwał nieautoryzowany serwis w Norwegii. Powodem miało być nieuprawnione wykorzystywanie znaku towarowego zastrzeżonego dla Apple. Norweski sąd stanął po stronie właściciela serwisu, a gigant z Cupertino ze starcia wrócił na tarczy.
Apple od dawna jest krytykowane za swoją politykę serwisowania sprzętów. Oryginalne części zamienne są dostępne wyłącznie w autoryzowanych serwisach. Aby ten mógł korzystać z tego przymiotnika, musi odpalić dolę na rzecz Apple. Do tego dochodzi obowiązek zaopatrywania się w części tylko od Apple, oczywiście za wyśrubowaną stawkę. Takie serwisy nie mogą również wykonywać określonych napraw. Najczęściej tych prostych, a zamiast tego muszą wymieniać na nowe wszystkie okoliczne podzespoły. Historia dobrze znana każdemu, kto miał pecha wylać odrobinę wody na klawiaturę swojego MacBooka. Koszt takiej naprawy w autoryzowanym serwisie może czasem być porównywalny z kupnem nowego komputera. Tymczasem w nieautoryzowanym, który już może wymienić samą klawiaturę, a płytę główną starannie wysuszyć (a nie od razu wymieniać), koszty są zdecydowanie niższe.
Oczywiście nieautoryzowane serwisy nie mogą kupować części prosto od Apple. Muszą sobie radzić inaczej, często zaopatrując się w swoistej szarej strefie lub rozkładając używane sprzęty na części. Chodzi tu oczywiście o kupno zamienników od firm, które produkują również dla Apple, poszukiwanie części, które wypadły spod plandeki transportu czy w inny sposób zdobyte, gdy oko Saurona nie patrzy. Takie części w wielu miejscach na świecie uznawane są za podróbki, a co za tym idzie, są konfiskowane przez celników i handel nimi stoi w sprzeczności z prawem. Samo Apple bardzo mocno lobbuje za takim właśnie stawianiem sprawy. Jakiś czas temu Apple wykryło podrabiane ładowarki, które można było kupić na Amazone.
Apple pozwało nieautoryzowany serwis i przegrało z kretesem
Norweski serwis zaopatrzył się w 67 ekranów do telefonów iPhone 6 i 6s, które pochodziły właśnie z takiego źródła. Co ważne dla sprawy, logo Apple było zamazane markerem. Same ekrany miały być odnowione i poskładane na nowo przez firmę trzecią. To nie spodobało się firmie z Cupertino, która uznała, że serwis w sposób nieuprawniony narusza znak towarowy zastrzeżony właśnie dla Apple. Początkowo próbowali przekonać właściciela serwisu do zawarcia ugody (oczywiście korzystnej wyłącznie dla Apple), a widząc jego upór, sprawa znalazła swój finał w sądzie.
Ten jednoznacznie opowiedział się po stronie właściciela serwisu. Sąd podkreślił, że ten nigdy nie reklamował się jako autoryzowany, a także nigdy nie dawał do zrozumienia, że udziela gwarancji Apple. Norweskie prawo w żaden sposób nie zakazuje napraw sprzętu poprzez kupno części zamiennych w azjatyckich fabrykach, które w stu procentach są kompatybilne i identyczne z tymi, używanymi przez Apple. Warunkiem tu jest jednak, aby logo producenta (a więc Apple) nie było na nich umieszczane. Tu dochodzimy do sedna sprawy, ponieważ sąd uznał, że skoro logo Apple na kupionych przez serwis ekranach nie jest widoczne przez klientów podczas ich użytkowania, nie doszło do naruszenia prawa.
Przyznał również, że serwisant ma bardzo ograniczone możliwości, jeżeli chodzi o import części z zakrytym, bądź od początku nieistniejącym logo producenta. Apple nie jest właścicielem części, które już zostały sprzedane. Handlarze mają prawo zakryć logo firmy i dalej je sprzedawać jako kompatybilną, lecz nieoryginalną część.