To, że wreszcie doczekaliśmy się w miarę gęstej sieci autostrad i ekspresówek, to z pewnością jeden z największych sukcesów 100 lat naszej niepodległości. Szkoda tylko, że drogi są fatalnie zorganizowane, koszmarnie drogie – i na dodatek nie potrafimy po nich jeździć. Autostrada A2 to najlepszy przykład.
Autostrada A2, dumnie nazwana Autostradą Wolności, to kluczowa droga w kraju – ma spoić wschód kraju, Warszawę, Łódź, Poznań, i w końcu połączyć się z niemiecką A12. Właśnie przejechałem niemal całą A2 – i niestety mam poczucie, że nie umiemy w autostrady. To, co mogłoby być naszą wizytówką, raczej pokazuje negatywne polskie cechy – kiepską organizację, brak manier – i chęć do robienia pieniędzy za wszelką cenę. Zacznijmy od tego ostatniego.
Autostrada A2. Te ceny to rozbój w biały dzień
Łączny przejazd całą autostradą A2 kosztuje w jedną stronę 87,90 zł. Ktoś zaraz powie, że przecież autostrady w niemal całej Europie są płatne. Problem w tym, że nie aż tyle. Na przykład a Austrii można kupić winietę na 10 dni i przez ten czas jeździć po wszystkich takich drogach w kraju. Ile kosztuje taka winieta? Zaledwie 9 euro dla auta osobowego. Różnica zatem jest kolosalna – i to nawet nie biorąc pod uwagę różnic w zarobkach pomiędzy nami a mieszkańcami Austrii.
Jakby ktoś myślał, że tylko przejazd jest nieprzyzwoicie drogi, to powinien sprawdzić ceny paliwa przy autostradzie a nawet fast-foodów. Benzyna jest często nawet o kilkadziesiąt groszy droższa niż na „normalnych” stacjach, a ceny zestawów w takim McDonald’sie przy A2 też są zazwyczaj o kilka zł wyższe niż w barach w miastach.
„Pamiątki” po przejeździe A2
Autostrada A2. Trochę kultury, drodzy kierowcy!
Jak już ktoś tak bardzo przepłacił za przejazd, to liczy, że przynajmniej podróż będzie w miarę komfortowa. Nic z tego – od razu dają się we znaki kierowcy. Być może wszyscy chcą od razu odreagować frustrację po opłaceniu przejazdu, ale mało kto na tej drodze zachowuje się kulturalnie. Wystarczy spróbować wyprzedzić tira lewym pasem i od razu podjeżdża z tyłu jakiś naciśnieniowany kierowca, migając światłami, czy jadąc przy zderzaku – słowem, wymuszając zjazd na prawy pas.
Lewy pas to nie kółko różańcowe – ktoś powie. Słusznie – lewy pas służy do wyprzedzania. Ale to nie znaczy, że służy on tylko tym, którzy chcą jechać 200 km/h. Jeśli ktoś chce tak bardzo przekraczać prędkość, to chyba sam powinien się dostosować, a nie wymuszać na innych uległość.
Można by tak oczywiście w nieskończoność – jak zdarza się jakiś korek, to oczywiście mało kto pomyśli, że najlepszym sposobem na rozładowanie go jest jazda „na suwak”. Raczej każdy się próbuje wcisnąć – i kolejka się w ten sposób tylko wydłuża.
Spójrzmy na niemieckie autostrady – to najlepszy dowód, że można jeździć szybko, ale z klasą i kulturą.
Żeby to wszystko chociaż miało ręce i nogi…
Częściowo autostrada A2 jest obsługiwana przez spółkę Autostrada Wielkopolska, zakładaną przez Jana Kulczyka. Częściowo jednak opłaty pobiera po prostu GDDKiA. A to oznacza, że na jednej, nie tak znowu długiej autostradzie, są dwa systemy poboru opłat. Czasem płaci się z góry za odcinek, czasem trzeba pobierać bilet i płacić po przejechaniu odcinka. Zgaduję, że utrzymywanie takich dwóch systemów na jednej autostradzie zbyt ekonomiczne nie jest, a na pewno jest irytujące.
Są jednak jeszcze bramki, które w ogóle nie działają. Nieczynne bramki w okolicach Brwinowa i Grodziska Mazowieckiego stoją już od siedmiu lat – i czekają na decyzję, co dalej z poborem opłat na tych odcinkach. Z tego, że bramki są nieczynne można się oczywiście cieszyć – w końcu to oznacza, że nie ma jeszcze jednej opłaty.
Ale bramki są niebezpieczne i symbolizują cały ten bałagan i myślenie w krótkich kategoriach. Nie, autostrada A2 nie jest symbolem wolności, jak to chciał prezydent Komorowski. Jest raczej symbolem chaosu i tego, że nie umiemy się uczyć na własnych błędach.