Jeśli uważacie, że zamiłowanie do tzw. cebulki to domena tylko polskich konsumentów – mamy dla Was pocieszenie. Lidl wyłącza ludzkie instynkty nawet w ojczyźnie delektowania się herbatą z filiżanki codziennie w okolicy godziny 17.00.
Okazuje się, że Anglicy lubią sobie wybić nie tylko herbatę, a promocja na prosecco w angielskim Lidlu wywołała zamieszki jakich nie widziano nawet na tamtejszych stadionach przynajmniej od kilkunastu lat. Wprawdzie Polacy wysoko zawiesili poprzeczkę kilka miesięcy temu, korzystając z promocji dla nieusatysfakcjonowanych klientów w taki sposób, że opróżniali opakowania na parkingu, a następnie domagali się zwrotu pieniędzy, zamieniając sklepy w sortownię śmieci… Ale to nie o ich wyczynach dziś piszą na całym świecie.
Prosecco, czyli rodzaj musującego wina włoskiego, w angielskim Lildu sprzedawane było po promocyjnej cenie cenie. 20 funtów za sześć butelek napoju. Okazja niewątpliwa, chociaż znani raczej z powściągliwości i flegmatycznego trybu życia Anglicy chyba trochę przesadzili z reakcją. Upust spory, z drugiej strony – tylko o 40%. Nie jestem przekonana, czy nawet rabat rzędu 100% miałby tłumaczyć to, co zaraz miało się wydarzyć.
Prosecco w Lidlu = 17 rannych, 5 aresztowanych
Już siedem minut po otwarciu sklepów w angielskich mediach społecznościowych (a Twitter jest tam silny) rozpoczął się masowy lament ze względu na wyprzedanie zapasów trunku. A niektórzy ludzie skrócili z tego powodu niezwykle ambitne i poważne plany dotyczące swojej drzemki. Ale dantejskie sceny miały się dopiero rozpocząć.
Najgłośniejszym echem w mediach odbiła się tzw. Bitwa pod Essex, która wedle relacji świadków przebija nawet naszą polską Wojnę dwóch karpi oraz Wojnę stuletnich Crocksów. W blisko 600-osobowej kolejce pod tamtejszym Lidlem doszło do bijatyki, w wyniku której 17 osób odniosło rany, zaś aresztowanych zostało 5 kolejnych (niewykluczone, że grupy te się ze sobą również w jakiś sposób pokrywały).
Skąd taka historia? Ku pokrzepieniu serc. Na łamach Bezprawnika kilkukrotnie w ostatnich latach opisywaliśmy, że polski konsument nie umie się zachować w sklepie, a ludzie wyłączają myślenie. Jak widać, nawet w kraju Elżbiety II mają miejsce równie patologiczne sytuacje i nie powinniśmy mieć kompleksów – przynajmniej jako naród, bo jako ludzkość wciąż mamy potencjał do pracy nad sobą. Pozostaje mieć nadzieję, że kiedy dojdzie do końca sklepowych zapasów, Lidlaki i Świeżaki nie będą wywoływały równie negatywnych emocji.