Wątki dotyczące afery z Drem Brunetem warto uzupełnić
Wielu medyków nie poświęca swoim podopiecznym odpowiedniej ilości czasu także podczas słono wycenionych prywatnych wizyt.
Najlepszym potwierdzeniem tego zjawiska jest niedawna afera z lekarzem skrywającym się pod pseudonimem Dr Brunet, o której pisał na naszych łamach Mariusz Lewandowski.
Załóżmy jednak, że dla części pacjentów krótkie wizyty za 250-300 zł mają sens. Ostatecznie można sobie przecież wyobrazić sytuację, że młody, zdrowy człowiek stawia się na kontrolną konsultację np. u okulisty.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
W modelowym scenariuszu po szybkim badaniu na miejscu dowiaduje się, że z jego oczami wszystko w porządku, płaci 300 zł za poświęcenie mu kwadransa i wychodzi. Ale przecież bardzo często tak nie jest.
Wizyta za 300 zł nierzadko sprowadza się do wysłania nas na badania
Wyobraźmy sobie, że czujemy, że coś jest nie tak z naszymi płucami. Umawiamy się zatem do pulmonologa, płacimy w rejestracji parę stówek – i co?
Oto wkrótce po wejściu dowiadujemy się, że lekarz nic nam na razie nie powie, bo musimy zrobić tomografię i badania krwi, a potem przyjść z wynikami. Takie spotkanie może się zamknąć dosłownie w 5 minutach. A po wykonaniu badań za jakiś czas trzeba zapłacić za kolejną wizytę.
Zresztą na tym wcale nie musi się skończyć. Później pulmonolog może przecież powiedzieć, że jednak przydałaby się jeszcze bronchoskopia. Zapytam wprost: czy takie spotkanie ma znamiona pełnej konsultacji?
A kto z nas otrzymał w podobnych okolicznościach choćby częściowy zwrot pieniędzy za opłaconą wcześniej w rejestracji wizytę – albo przynajmniej informację od lekarza, że nie będziemy ponosić kosztów kolejnego spotkania?
Może czymś zdroworozsądkowym byłaby niższa cena za taką konsultację, która mogłaby wynosić np. 100 zł. Jednak ustalając stawki nawet za krótką rozmowę, jaka jest jedynie przygotowaniem do właściwej usługi, sprowadzany pracę lekarzy do absurdu.
Bądźmy jednak konstruktywni, bo takich sytuacji można uniknąć
Wydaje się, że z mniejszą pazernością spotykamy się u lekarzy prowadzących indywidualne praktyki. Wynika to z tego, że pieniądze zwykle wręczamy im wtedy bezpośrednio w gabinetach.
Część z nich ma jednak odruch, by ich nie brać, gdy właściwie nic nie zrobili, a jedynie nas pokierowali, by wykonać usługę później.
Kiedy ten kłopotliwy element taśmowego procesu jest oddelegowany pracownikom rejestracji, poczucia zniesmaczenia nie ma. Zresztą może być to ważny powód, dla którego gros lekarzy preferuje działanie pod szyldem przychodni, a nie na własny rachunek.