Daniel Obajtek stwierdził, że bez działań ze strony rządu i Orlenu na stacjach benzynowych płacilibyśmy dzisiaj 7 złotych za litr. Być może ma rację. Problem w tym, że najwyraźniej wszystko jeszcze przed nami, bo ceny paliwa w Polsce rosną dużo szybciej, niż wynosi unijna średnia.
Polski rząd praktycznie nie ma już żadnego wpływu na cenę benzyny. To wcale nie jest dobra wiadomość
Ceny paliwa w Polsce nie tylko przyprawiają kierowców o ból głowy i szybsze bicie serca, ale także dodatkowo napędzają szalejącą inflację. Ta z kolei wprost przekłada się na drożyznę w sklepach. Coraz częściej płacimy nawet 6 złotych za litr. Nic więc dziwnego, że społeczeństwo oczekuje od rządzących, żeby „coś” z tym faktem zrobili.
Prominentni politycy obozu rządowego odpowiadają, że nic z tym faktem zrobić się nie da. Obniżka akcyzy na paliwo nie wchodzi w grę, nad Wisłą i tak jest taniej niż w pozostałych państwach Unii Europejskiej. A tak w ogóle to bez nich płacilibyśmy dzisiaj 7 złotych za litr. Tak śmiałą tezę postawił w wywiadzie dla Dziennika Gazety Prawnej prezes Orlenu Daniel Obajtek.
Szef największego koncernu paliwowego z pewnością wie co mówi. Oczy społeczeństwa zwrócone są na akcyzę, która jednak jest uzależniona od przepisów unijnych. Obajtek przekonuje, że gdyby ją teraz obniżyć, to Polska znowu naraziłaby się na zarzuty o łamanie unijnego prawa. Brzmi zupełnie inaczej, niż troska prezesa Kaczyńskiego o nieuszczuplanie dochodów budżetu państwa, nieprawdaż?
Po raz kolejny padło stwierdzenie o innych, niepodatkowych, sposobach na zbicie cen paliwa. Chodzi przede wszystkim o działania biznesowe, w postaci chociażby cięcia kosztów po stronie koncernu. Obajtek przekonuje, że akurat w Polsce zrobiono wszystko co się dało zrobić, by paliwo było jak najtańsze. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?
Obecna drożyzna wynika przede wszystkim z wahań cen surowca oraz niepewności chociażby co do skali jego wydobycia przez OPEC. Premier Mateusz Morawiecki sugeruje nawet spekulację na rynku ropy naftowej. To czynniki, na który nasz rząd nie ma właściwie żadnego wpływu.
Jeżeli ceny ropy naftowej dalej będą rosły, to ceny paliwa w Polsce rzeczywiście mogą sięgnąć 7 złotych za litr
Trzeba się zgodzić, że władza ma dość ograniczone pole manewru w kwestiach podatkowych. Z jednej strony wiążą ich wspomniane minimalne unijne stawki, z drugiej naprawdę bardzo potrzebują tych pieniędzy z akcyzy. Opłata paliwowa jest relatywnie niewielkim składnikiem ceny benzyny, do tego z czegoś infrastrukturę drogową finansować trzeba. Obniżka marży też nie stanowi idealnego rozwiązania, bo Orlen też musi na czymś zarabiać, by utrzymać chociażby swoich pracowników. Do tego dochodzi ta nieszczęsna inflacja.
Wychodzi więc na to, że nasza władza nie ma tak naprawdę żadnego realnego instrumentu pozwalającego na zbicie ceny paliwa. Nie jest zresztą w tej kwestii odosobniona, bo podobne problemy mają także inne państwa Unii Europejskiej. Nic więc dziwnego, że ceny paliwa w Polsce rosną błyskawicznie. Z badań Eurostatu wynika, że paliwo w krajach Wspólnoty zdrożało średnio o 22 proc. względem cen z września zeszłego roku.
Sześć państw wyraźnie wybija się ponad tą średnią. Rekordzistą jest Luksemburg ze wzrostami cen ponad 30 proc. Następne są Rumunia i Słowenia. Ceny benzyny w Polsce wzrosły o 28 proc. Minimalnie niższy wzrost odnotowano w Belgii i Niemczech.
Owszem, rzeczywiście nominalnie są niższe, niż w bogatszych krajach Zachodu. Te jednak, siłą rzeczy, są bogatsze – a ich mieszkańcy mogą pozwolić sobie na większe zakupy. Marna więc to pociecha. Tymczasem jeżeli cena ropy dalej rosnąć, to siłą rzeczy ceny paliw w Polsce także pójdą w górę.
Bank Goldman Sachs już sugeruje, że na początku przyszłego roku ropa naftowa może kosztować 110 dolarów za baryłkę. To przekładałoby się mniej-więcej na ceny rzędu 6,50 zł za litr benzyny na polskich stacjach. Patrząc na problem z tej perspektywy rzucone przez Daniela Obajtka 7 złotych za litr wcale nie wydaje się czymś nierealnym.