Po głośnej wypowiedzi Kazimierza Smolińskiego z PiS-u, który stwierdził, że partia rządząca chce wprowadzić ceny regulowane na produkty pierwszej potrzeby, głos zabrali inni politycy z partii władzy. Waldemar Buda przyznaje, że wprowadzenie cen regulowanych byłoby bardzo trudne. Nie oznacza to jednak, że niemożliwe.
Kiedy w programie „Debata Dnia” Kazimierz Smoliński z Prawa i Sprawiedliwości stwierdził, że:
Chcemy wprowadzić ceny regulowane na artykuły żywnościowe – chleb, cukier, mąkę. Jeżeli inflacja będzie wzrastała, to nawet takie rozwiązanie może zostać wprowadzone
wiele osób złapało się za głowę. Chociaż wiele osób już od dawna sobie ponuro żartuje, że władza wzoruje się na wielu rozwiązaniach z czasów epoki słusznie minionej, to jednak mało kto myślał o tym, że może wrócić coś takiego jak ceny regulowane.
Wczoraj wiceminister funduszy i polityki regionalnej, Waldemar Buda, uspokoił nieco nastroje, chociaż zrobił to w specyficzny sposób. Otóż stwierdził, że:
Ciężko byłoby wyselekcjonować grupę produktów, które mogłyby podlegać takiej cenie [regulowanej], a inne nie.
Z jednej strony może to uspokoić obywateli, ponieważ oznacza to, że rząd się nie przymierza do takich rozwiązań. Z drugiej strony stwierdzenie, że głównym czynnikiem, z którego powodu nie zamierzają ich wprowadzać, jest trudność w ich egzekwowaniu oraz w wyznaczeniu zakresu towarów pozwala myśleć, że taki temat był poruszany w partii rządzącej.
Chociaż pierwotny pomysłodawca, czyli Kazimierz Smoliński zarzeka się, że to jego autorski pomysł, to równie dobrze mógł być to rodzaj balonu testowego, który miał sprawdzić, jak zareaguje opinia publiczna na taki ewentualny pomysł.
Ceny regulowane to byłoby zabójstwo dla wielu przedsiębiorstw. Pozostaje liczyć, że nikt tego na serio nie brał pod uwagę
Logicznie patrząc, wydaje się, że pomysł cen regulowanych nie może być na serio brany pod uwagę. Miałby on sens bowiem tylko wtedy, kiedy na rynku był niedobór towarów. Wtedy chcąc zapewnić do nich równy dostęp, władza w Polsce, czy w innych krajach, potrafiła zdecydować się na system np. kartkowy, by zapobiec sytuacji, gdy przez niedobory ceny produktów nadal bardzo mocno rosły.
W obecnej sytuacji jednak ceny chleba, masła czy oleju nie idą w górę dlatego, że ludzie chcą ich kupować więcej, niż producenci są w stanie wyprodukować. Dzieje się to z jednej strony z powodu dużej ilości pieniądza na rynku, z drugiej – z powodów zewnętrznych, jak np. wysokie ceny prądu czy gazu.
Zmuszenie więc firm by sprzedawały po określonej cenie, zwłaszcza w momencie, gdy wiele z nich jeszcze nie odbiło się po kryzysie związanym z koronawirusem, byłoby biletem w jedną stronę. Zwłaszcza w sytuacji, gdy koszty produkcji raczej dalej będą rosły, niż malały.
Dlatego bardziej prawdopodobną metodą walki rządu z drożyzną będą próby obniżania niektórych podatków, jak VAT lub akcyza, których procent w cenie np. benzyny jest spory, a wpływa na cenę praktycznie wszystkich produktów. O tym też mówił sam Waldemar Buda, stwierdzając, że
ten sam skutek [jak ceny regulowane – przyp. red] można osiągnąć poprzez obniżanie obciążeń publiczno-prawnych, które wpływają na koszty produktu
Oprócz takich rozwiązań szybciej spodziewać się można czegoś na kształt kolejnych dodatków osłonowych, które miałyby na celu pomoc w poradzeniu sobie z rosnącymi cenami, uderzającymi bardzo mocno w te rodziny, których budżet ledwo się spina.
Dziś kartki wspomina wielu z rozrzewnieniem, ale powrót do nich byłby smutnym chichotem historii
W Polsce system kartkowy istniał głównie w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Najczęściej do dziś wspominany jest ten ostatni okres, kiedy kartki wprowadzono w 1976 roku, a zniesiono ponad dekadę później, w 1989 roku.
Początkowo obejmował on jedynie wąską listę produktów, a dopiero w kolejnych latach był poszerzany o kolejne artykuły, takie jak mydło, proszki do prania, a także czekoladę, alkohol czy benzynę. Oczywiście oprócz sytuacji, gdy wiele osób musiało stać w długich kolejkach, by móc mieć szansę w ogóle wykorzystać przysługujące im limity, taki system doprowadził do bardzo prężnie działającej szarej strefy, gdzie ceny produktów były dużo korzystniejsze dla sprzedających.