Korzystając z sieci, niestety nie da się uniknąć pozostawiania śladów. Mając jednak pewną świadomość mechanizmów (i związanych z nimi zagrożeń), da się nie tylko poprawić komfort surfowania po sieci, ale i zminimalizować ewentualne zagrożenia. Czym jest cyfrowy ślad i jak sprawdzić ile o nas wiadomo?
Cyfrowy ślad — co to jest?
Neil Armstrong jako pierwszy człowiek stanął na Księżycu, pozostawiając słynny odcisk podeszwy. Wystarczyło raz stanąć na Srebrnym Globie, by zostawić trwały ślad, który bez problemu — nawet za 100 lat — da radę przypisać do konkretnego człowieka. Podobnie dzieje się w internecie. Każdy nasz ruch, każda decyzja, oznacza pozostawienie pewnego śladu. Pozornie odmiennego od tego, który pozostawił astronauta.
Pozornie, bo równie trwałego i pozwalającego na identyfikację jego autora, jeżeli tylko ktoś faktycznie będzie chciał takie informacje uzyskać. Co więcej, sam Armstrong był — zapewne — dumny z tego, że to właśnie on jest kojarzony ze słynnym odbiciem. W wypadku pozostawiania śladów w sieci nie do końca zawsze chcemy, by akurat konkretne działania zostały z nami jednoznacznie skojarzone.
W jednym z odcinków Miasteczka South Park („Fort Collins”), cała historia wyszukiwania w sieci, każdego użytkownika, stała się publiczna, co doprowadziło do istnego armagedonu, w tym tragedii i rodzinnych kłótni. Mimo że jest to oczywiście pewna satyra, to nietrudno sobie wyobrazić, że taki scenariusz nie jest szczególnie przesadzony. Nie bez powodu zależy nam na zachowaniu maksymalnej prywatności podczas korzystania z internetu.
Cyfrowy ślad (ang. digital footprint) można określić jako zbiór informacji, które można skojarzyć z konkretnym odbiorcą. Chodzi tutaj o dane zarówno związane z urządzeniem, za pośrednictwem którego uzyskiwany jest dostęp, jego lokalizacją, jak i o informacje, które pozwalają na dokonanie pewnej identyfikacji czy klasyfikacji użytkownika (nawet tej psychologicznej).
Internet to także rzeczywistość, tyle że wirtualna
Mówiąc o cyfrowym śladzie, nie chodzi jedynie o adres IP urządzenia, ale o pliki cookies, dane wyszukiwania, historie konkretnych działań w ramach serwisów internetowych (historia aktywności konta Google, czy też na Facebooku). Cyfrowym śladem są także treści, które sami — świadomie albo nie — publikujemy.
I nie mówię tutaj jedynie o wpisach w serwisach społecznościowych, ale o polubieniach, ocenionych miejscach, czy też pewnych schematach zachowań (albo przeciwnie — ich braku).
Istnienie cyfrowych śladów nie jest z natury złe — gdyby nie ich bytność, to internet byłby bardzo złym miejscem. Nie dałoby się przecież wówczas namierzyć przestępców, czy też wykrywać zagrożeń. To dobrze, że w internecie nie jesteśmy zupełnie anonimowi. Nie można jednak tego problemu przestawiać poprzez zestawienie skrajności — albo brak jakiejkolwiek prywatności, albo pełna anonimowość. Trzeba znaleźć złoty środek.
Każdy internauta zostawia cyfrowy ślad, ale niektórzy w mniejszym stopniu
Prywatność w sieci to pewne spektrum, które zależy od w dużej mierze od naszych świadomych działań. Zwłaszcza decyzji i codziennych praktyk. Rozsądny i wyposażony w odpowiednie narzędzia internauta będzie w stanie zminimalizować ilość (i treść) śladów, które po sobie zostawia. Ktoś, kto porusza się w sieci bez większego zastanowienia, nie dość, że staje się produktem dla reklamodawców (bo dostarcza im całego spektrum informacji o sobie i swoich przyzwyczajeniach), to wystawia się na zagrożenia.
Nierozsądny internauta nie konfiguruje swojej przeglądarki internetowej, instaluje, co popadnie i nie przejmuje się hasłami. Wszędzie ustawia identyczne albo nie jest w stanie zapamiętać żadnego z nich. A zgodnie z badaniami opublikowanymi na blogu ExpressVPN, przeciętny internauta spędza średnio 3 minuty na resetowaniu hasła, którego nie pamięta.
Wystarczy wpisać w sieci swoje imię i nazwisko i zobaczyć, ile informacji da się z tego wydobyć. Od wpisów sprzed 10 lat na stronie szkoły, którą kończyliśmy, przez odniesienia do kont na Twitterze czy LinkedIn, aż po komentarze publikowane pod własnym nazwiskiem. Nierozważny internauta wszędzie pozostawia ślady i naraża się na wszelkie związane z tym faktem zagrożenia. W końcu trzeba też pamiętać, że Google indeksuje praktycznie cały „powszechny” internet.
Jak zadbać o bezpieczeństwo w sieci?
Może dla niektórych będzie to zbiorem truizmów, ale naprawdę nie każdy wie, jak bezpiecznie korzystać z sieci. Przede wszystkim trzeba pamiętać, aby korzystać z najnowszego oprogramowania. Twórcy aktualizują swoje programy nie tylko po to, aby zyskiwały nowe funkcje. Robią to także dlatego, by likwidować ewentualne podatności na zagrożenia. Cały oddzielny artykuł można by poświęcić zasadom korzystania z serwisów społecznościowych. ExpressVPN na swoim blogu opublikował infografikę, która to zagadnienie bardzo przystępnie przedstawia.
Warto regularnie czyścić pliki cookies i kontrolować to, co da się łatwo sprawdzić. Dlatego też dobrym pomysłem będzie odpowiednie skonfigurowanie ustawień prywatności w wykorzystywanych aplikacjach. Zwłaszcza na koncie Google, czy też na Facebooku lub Instagramie.
Najwyższy poziom bezpieczeństwa można uzyskać dzięki VPN. Jak tłumaczy ExpressVPN, jest to wirtualna sieć prywatna – pewien tunel, w którym nasze dane podlegają szyfrowaniu i ochronie. Korzystanie z sieci z użyciem VPN skutkuje tym, że posługujemy się specjalnie wygenerowanym i nienamierzalnym adresem IP. Do tego dane, zarówno wysyłane, jak i pobierane, są szyfrowane w locie, co uniemożliwia ich przechwycenie i odczytanie.
VPN służy nie tylko bezpieczeństwu, bo ogranicza nasz cyfrowy ślad, ale i pozwala na wygodniejsze korzystanie z sieci. Nie dość, że pozwala na niemal dowolne ustawienie lokalizacji, którą ma widzieć serwis, z którym się łączymy (co pozwala np. na oglądanie seriali niedostępnych w Polsce), to zapewnia w wielu miejscach na świecie wolność słowa i służy ochronie praw człowieka. Zwłaszcza tam, gdzie rządy ograniczają obywatelom dostęp do treści.
Wpis powstał we współpracy z ExpressVPN