Jednym ze sztandarowych haseł obecnej amerykańskiej administracji było ograniczenie liczby przepisów i rozrostu biurokracji. Deregulacja Donalda Trumpa miała się opierać o dość proste założenie. Żeby wprowadzić jakieś nowe rozwiązanie prawne, należały jednocześnie wyeliminować dwa już istniejące. Wiele wskazuje, że Trumpowi to założenie udaje się zrealizować.
Zbyt ochocze tworzenie nowego prawa czyni je niespójnym, nieczytelnym i często bardziej problematycznym niż przydatnym społeczeństwu
Przerost biurokracji to zjawisko typowe dla współczesnych państw. Do pewnego stopnia całkiem naturalne. Jakby nie patrzeć, nowe zjawiska wymagają reakcji ze strony organów państwa. Generalnie rośnie także zakres spraw, którymi to w ogóle chce się zajmować. To z kolei często przekłada się chociażby na nowe regulacje. Niestety, w tym przypadku bardzo łatwo o przesadę.
Pierwszym z brzegu przykładem jest chociażby nasz kraj i określenie „biegunka legislacyjna„. Nadmiar regulacji i tendencja do jej mnożenia ponad potrzeby jest świetnie widoczna w praktyce polskiego ustawodawcy. W szczególności problem dotyczy prawa podatkowego. Wszelkie dotychczasowe próby ograniczenia skali zjawiska spełzały na niczym. Kto w końcu jeszcze pamięta sejmową „komisję przyjazne państwo”? Nie wspominając nawet jej sukcesach.
Administracja Donalda Trumpa chwali się, że pozbyła się większej liczby przepisów niż planowała
Dlatego właśnie obserwacja podobnych inicjatyw na całym świecie może być z naszej perspektywy dość pomocna. Zwłaszcza wówczas, gdy osiągają one spodziewane rezultaty. Przykładem tutaj może być deregulacja Donalda Trumpa. Obecny prezydent Stanów Zjednoczonych założył sobie, że jego administracja zamiast dokładać przepisów ma starać się zmniejszać ich ilość.
Oczywiście, nie sposób rządzić państwem jedynie usuwając z systemu prawnego regulacje. Od czasu do czasu trzeba podjąć jakąś nową inicjatywę. Zwłaszcza wtedy, kiedy ma się dość ambitne plany w tej czy innej dziedzinie. Donald Trump w końcu buduje chociażby swój wymarzony wielki mur na granicy z Meksykiem, czy walczy z nielegalną imigracją. Dlatego prezydent założył, że za każdą nową regulację wprowadzaną do prawa należy usunąć dwie obowiązujące.
Jak podaje Forbes, deregulacja Donalda Trumpa nie tylko działa, ale również wykracza poza pierwotne oczekiwania. Sam Biały Dom chwali się na swojej stronie, że stosunek nowych regulacji do wyeliminowanych z obiegu wynosi aż 1:8,5. Co więcej, działania administracji mają przynieść bardzo konkretne oszczędności. Do tej pory w grę wchodzi 50 miliardów dolarów. Docelowo, kiedy wszystkie zaplanowane główne posunięcia zostaną wdrożone, ta suma ma urosnąć do 220 miliardów.
Deregulacja Donalda Trumpa z roku na rok wydaje się zwalniać, co więcej niekoniecznie rozwiązuje samą przyczynę istnienia problemu
Forbes zauważa przy tym, że administracji amerykańskiego prezydenta może być trudno utrzymać dynamikę zmian. W 2017 współczynnik deregulacji wynosił 1:22, w zeszłym roku jedynie 1:4. Nie sposób również nie zwrócić uwagi na sam sposób uwzględniania poszczególnych przepisów. Deregulacja Donalda Trumpa opiera się przede wszystkim o eliminację z obiegu prawnego „mających znaczenie ekonomiczne” reguł i przepisów. Chodzi o takie, które skutkują przynajmniej 100 milionami dolarów wydatków publicznych, bądź dodatkowych przychodów.
Warto przy tym zauważyć, że deregulacja Donalda Trumpa nie dotyczy także niektórych organów. Reguła „dwie stare za jedną nową” nie ma zastosowania chociażby do prawa stanowionego przez Kongres. Wyłączone spod jej rygoru są również niezależne od prezydenckiej administracji rządowe agencje.
Co więcej, eliminowanie z obiegu prawnego przepisów wcale nie jest takie proste. Nie każdy akt prawny można po prostu derogować. W wielu przypadkach w grę wchodzi po prostu odsunięcie w czasie jego wejścia w życie. Niekiedy wybraną metodą jest po prostu obcięcie funduszy przeznaczonych na realizację celów wyznaczonych przez kłopotliwą regulację.
Bez dogłębnej reformy amerykańskiej legislacji po zmianie władzy sposób stanowienia prawa w USA wróci do stanu pierwotnego
Forbes zauważa także, że prezydencka inicjatywa nie zmieniła samych ciągotek rozmaitych pionów administracji do uchwalania coraz to nowych przepisów. Stanowi tym samym swoiste leczenie objawowe, bez likwidacji przyczyny negatywnego zjawiska. Bez dogłębnej reformy amerykańskiej legislacji jako takiej, deregulacja Donalda Trumpa może mieć jedynie charakter przejściowy. Zmieni się prezydent a wszystko wróci na dotychczasowe tory. Taką reformę przeprowadzić w Stanach Zjednoczonych może jedynie Kongres.
Warto także zastanowić się, jakich sfer życia dotyka sama deregulacja. W tym przypadku wyniki działań obecnego prezydenta przestają być tak jednoznacznie pozytywne. Administracja Donalda Trumpa działa w dużej mierze w trzech kluczowych obszarach.
Okazuje się, że deregulacja Donalda Trumpa przynosi wymierne korzyści głównie firmom – konsumentom i środowisku już niekoniecznie
Pierwszym z nich jest likwidacja prawnych ograniczeń dla przedsiębiorców oraz szeroko rozumianego sektora finansowego. Bezpośrednim skutkiem jest poluzowanie nadzoru chociażby nad bankowością. Zmiana klimatu politycznego pociągnęła za sobą także zmniejszenie dolegliwości ze strony rozmaitych organów nadzoru. Co może pójść nie tak? W Polsce moglibyśmy wskazać przykład chociażby kredytów frankowych. Także poprzedni kryzys w światowej gospodarki wykiełkował na gruncie zderegulowanego amerykańskiego sektora bankowego.
Deregulacja Donalda Trumpa dotyka także ochrony praw konsumenta. Same mniejsze ograniczenia dla biznesu to nie wszystko. Ofiarami cięć budżetowych i opóźnień wejścia w życie kluczowych przepisów padają agencje mające pilnować konsumentów przed nadużyciami. Także ochrona środowiska od dawna przestała stanowić priorytet amerykańskiej administracji. To z kolei otwiera całkiem spore pole do popisu także dla deregulatorskich aspiracji. Na takim stanie rzeczy korzysta przemysł, zwłaszcza chemiczny czy surowcowy.