Z danych banku PKO BP wynika, że tak niskiej siły nabywczej na rynku mieszkaniowym dawno nie było. Dostępny metraż, przy założeniu 20 proc. wkładu własnego i maksymalnej zdolności kredytowej, to dzisiaj w Polsce okolice 40-50 mkw. Jeszcze rok temu wskaźnik ten w każdym większym mieście przekraczał 120 mkw.
Nawet dla dość dobrze zarabiającej polskiej rodziny dostępny metraż jest w tym roku średnio o dwie trzecie niższy
Pisaliśmy niedawno na łamach Bezprawnika, że mieszkania tanieją. Co do skali spadków cen można długo dyskutować. Nie da się jednak ukryć, że te nie są już w stanie rosnąć w nieskończoność. Wszystko przez to, że Polaków najzwyczajniej w świecie przestało być w stanie kupić sobie mieszkanie. Wynika to jasno z danych banku PKO BP, który przyjrzał się temu, jak wygląda dostępny metraż na rynku mieszkaniowym w naszym kraju. Powiedzieć, że nie jest dobrze, to jak nic nie powiedzieć.
Siła nabywcza na rynku mieszkaniowym jest obecnie bardzo niska. Przy finansowaniu kredytem możliwy jest zakup około 40-50 mkw. w zależności od miasta. To znacznie mniej niż rok temu. pic.twitter.com/7bPv5r8IpI
— PKO Research (@PKO_Research) November 21, 2022
Eksperci banku założyli hipotetyczny przypadek, w którym mamy do czynienia z rodziną, która ma do dyspozycji dwie średnie dla danego miasta pensje. Utrzymują tylko jedno dziecko. Do tego mogą liczyć na 20 proc. wkładu własnego. Jeszcze w zeszłym roku w praktycznie każdym większym polskim mieście dostępny metraż dla takiej rodziny przekraczał 120 metrów kwadratowych. W pandemicznym 2020 r. było nawet nieco lepiej, a standard sięgał 140 mkw.
Dzisiaj taka sama rodzina może sobie pozwolić co najwyżej na zakup mieszkania o powierzchni 40-50 metrów kwadratowych. Przeskok jest więc niezwykle wręcz drastyczny. Dostępny metraż mieszkania zmniejszył się o nawet 2/3. Warto przy tym zauważyć, że przykładowe gospodarstwo domowe wskazane przez PKO Research i tak jest w dobrej sytuacji materialnej. Przynajmniej jeśli uwzględnimy przeciętne polskie warunki.
Wniosek nasuwa się sam: skoro stosunkowo dobrze sytuowana rodzina nie może sobie pozwolić na więcej, niż 40-50 mkw., to osoby mniej majętne mogą zapomnieć o własnym mieszkaniu. Nawet budowlane koszmarki spod znaku patodeweloperki mogą się okazać poza zasięgiem nabywców. Nawet z punktu deweloperów taki stan rzeczy to poważny problem. Jeżeli nie będą mieli komu sprzedać mieszkań, to nic nie zarobią.
Załamanie popytu na mieszkania może paradoksalnie przynieść wzrost ich cen w przyszłości
Powód nagłego załamania siły nabywczej na polskim rynku nieruchomości jest oczywisty. Polaków nie stać na zakup mieszkania, bo kredyt mieszkaniowy w 2022 r. jest dla nich za drogi. Wszystko przez serię podwyżek stóp procentowych, które sprawiły, że raty kredytów hipotecznych stają się zbyt dużym obciążeniem dla domowego budżetu. Z każdym kolejnym wzrostem stóp procentowych obciążenie to tylko rośnie.
Równocześnie przez kryzys inflacyjny rosną koszty ponoszone przez gospodarstwa domowe na co dzień: od cen żywności po drożejącą energię. Jakby tego było mało, ceny samych mieszkań zostały dodatkowo wywindowane przez rosnące koszty materiałów budowlanych i robocizny.
Rezultat takiego stanu rzeczy jest stosunkowo łatwy do przewidzenia. Mniejszy popyt na nowe mieszkania sprawi w końcu, że będzie ich powstawało jeszcze mniej. To z kolei może oznaczać, że spadki cen mieszkań w dłuższym okresie wcale nie będą ani znaczące, ani trwałe.
Problemu nie rozwiąże w żaden sposób próba uderzania specjalnymi podatkami w bardziej masowych klientów w rodzaju zagranicznych funduszy. Te kupują tak naprawdę rynkowo nieistotne ilości mieszkań: kilka tysięcy wobec 185 tys. oddanych do użytku w 2021 r. Wydaje się wręcz, że populistyczne atakowanie funduszy tylko dodatkowo pogorsza sprawę.
Dopiero uporanie się z ogólnym kryzysem gospodarczym i obniżenie stóp procentowych może przynieść jakąś ulgę. Istnieje szansa, że najgorsze minie w przyszłym roku. Pojawiły się pierwsze symptomy sugerujące możliwość globalnej dezinflacji. Minie jednak dużo czasu, zanim jednak poprawa koniunktury wpłynie korzystnie na rynek nieruchomości w Polsce. Do tego momentu nie pozostaje chyba nic innego, niż posłuchać niegdysiejszej rady prezydenta i zacisnąć zęby.