Ogromne niezadowolenie społeczne, widoczne dziś na warszawskich ulicach, to w trakcie rozwijającej się epidemii wielkie niebezpieczeństwo. Odpowiedzialność za zdrowie protestujących ludzi od A do Z ponoszą politycy, którzy doszli do kuriozalnego wniosku, że teraz jest dobry czas na złamanie kompromisu aborcyjnego.
Oczyśćmy przedpole: po pierwsze, ten tekst nie jest o tym, w jakich sytuacjach powinna być legalna i dostępna aborcja. Swoje racje mają ludzie zachwyceni z wyroku Trybunału Konstytucyjnego, swoje racje oczywiście mają również ludzie, którzy teraz protestują – czy to na ulicach, czy choćby w internecie.
Po drugie, ten tekst nie jest też o tym, czy w Polsce istnieje niezależny Trybunał Konstytucyjny i czy to, co orzeczono, jest wyrokiem wydanym w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, czy decyzją pewnego grona osób zasiadających w budynku trybunału.
O czym więc jest? O odpowiedzialności. A właściwie o skrajnej nieodpowiedzialności. Jeśli przyjmiemy bardzo odważne założenie, że politycy Prawa i Sprawiedliwości, z Jarosławem Kaczyńskim na czele, mają jakiekolwiek przełożenie na sposób pracy Trybunału Konstytucyjnego, to trzeba powiedzieć wprost: Jarosław Kaczyński jest odpowiedzialny za to, co się właśnie dzieje na ulicach. Choćby dlatego, że przy odrobinie dobrej woli, mógł jednym telefonem zapobiec obecnej sytuacji.
Zakaz aborcji po wyroku Trybunału Konstytucyjnego:
- Wyrok Trybunału Konstytucyjnego kończy pewną epokę
- Zakaz aborcji ze względu na ciężkie i nieodwracalne wady płodu. Jest już wyrok TK – Trybunał uznaje obecne przepisy za niezgodne z Konstytucją
- Pewnego dnia w Polsce będzie obowiązek zabijania niepełnosprawnych płodów, bo Kaja Godek nie rozumie, że nie każdy musi żyć według jej reguł
Fala ludzi zaczyna wychodzić z domów i wszystko wskazuje na to, że z dnia na dzień osób z krzykiem na ustach będzie coraz więcej. Jednocześnie sytuacja epidemiczna z dnia na dzień się pogarsza, zamiast polepszać.
Mówiąc wprost: politycy rozpalili ogień pod emocjami polskiego społeczeństwa w najgorszym możliwym momencie. To musiało zapłonąć, każdy, kto widział skalę „czarnych protestów”, musiał sobie zdawać z tego sprawę. Czy taki był plan, by zapłonęło? Nie mam pojęcia. Domyślam się, że nie. Sądzę, że rządzący naiwnie liczyli, iż uda się ograniczyć skalę społecznego oburzenia, które pozostanie w domach ze względu na wirusa.
Premier Mateusz Morawiecki ostatnio w Sejmie, a prezydent Andrzej Duda dziś na łamach DGP przekonują, że wszyscy powinniśmy być razem, że musimy wspólnie walczyć z najgroźniejszym przeciwnikiem, jakiego mamy, czyli koronawirusem. Tymczasem – przy wykorzystaniu Trybunału Konstytucyjnego – wyprowadzono ludzi na ulice. Po jednej stronie postanowiono przeciwników niemalże bezwzględnego zakazu aborcji, po drugiej – policjantów. Dochodzi do przepychanek, do „gazowania” ludzi, do tworzenia podziałów i konfliktów.
Nie można też pomijać faktu, że policja reagowała podczas ostatniej nocy niewłaściwie. Niektórzy „obrońcy porządku” wskazują, że skoro ktoś wyszedł protestować, musi liczyć się ze zdecydowaną reakcją. Otóż nie. Każdy ma prawo protestować, a policja na miejscu demonstracji jest przede wszystkim od zapewnienia bezpieczeństwa samym demonstrantom. Pojawił się też argument o rzucanych w kierunku funkcjonariuszy kamieniach. Tyle że jaki związek to ma z tym, że jeden policjant bił kobietę łokciem po twarzy, a inny zatrzymanego okładał po głowie dnem butli z gazem?
W najgorszym możliwym momencie rządzący zachowali się najbardziej nieodpowiedzialnie, jak tylko było można. Powinien to dostrzec każdy, także ci, którzy są z orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego zadowoleni. Jakkolwiek bowiem znam argument, że nie ma złego momentu na ochronę ludzkiego życia, to właśnie o to teraz chodzi – o ochronę ludzkiego życia. Ci, którzy wychodzą protestować i narażają swoje zdrowie, przecież również mają do niego prawo.