Teoretycznie ignorowanie alertów RCB to problem, który dotyczy raptem 13 proc. społeczeństwa
Na wtargnięcie rosyjskich dronów w polską przestrzeń powietrzną nasze państwo zareagowało właściwie. Przy okazji jednak obnażyło pewien problem. Czy aby na pewno jesteśmy w stanie ostrzec Polaków w razie zagrożenia w taki sposób, że ci się do ostrzeżenia zastosują?
Wydawać by się mogło, że nic prostszego. W końcu od dawna działa w Polsce system ostrzegania Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Chodzi rzecz jasna o popularne alerty RCB, które otrzymujemy na swoje smartfony w formie powiadomień SMS. Trudno byłoby je określić mianem "nieudanych". Zeszłoroczne badanie SW Research opublikowane przez Wprost wskazuje, że 86,1 proc. z nas rzeczywiście przejmuje się takimi ostrzeżeniami. Do ignorowania alertów RCB przyznało się 12,1 proc. respondentów. Następnych 1,8 proc. się z nimi nie spotkało. Dla porównania: badanie Urzędu Komunikacji Elektronicznej z tego samego roku sugeruje, że jedynie 3 proc. Polaków nie posiada telefonu.
Czemu więc szukam dziury w całym, skoro statystycznie rzecz ujmując wszystko jest w porządku? Warto zwrócić uwagę na alerty RCB w kontekście rosyjskich dronów. Siłą rzeczy takie ostrzeżenia także wówczas rozesłano w województwie lubelskim, podkarpackim, mazowieckim oraz podlaskim. Problem w tym, że obywatele otrzymali je około godziny 7:00, kiedy było już po wszystkim. Czemu? Wyjaśniła to rzeczniczka MSWiA Karolina Gałecka:
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Proszę sobie wyobrazić, że wysyłamy komunikaty RCB do mieszkańców o godzinie drugiej, trzeciej w nocy. Czy pan się zastanowił, jaka mogłaby być reakcja połowy społeczeństwa, gdzie nie było konieczności ucieczki, ewakuacji, wychodzenia z domu? Ja myślę, że taki komunikat od części mieszkańców, obywateli Polski spowodowałby kompletną panikę i reakcję na wyrost pod wpływem emocji. Jest to rzecz naturalna. Jesteśmy ludźmi, reagujemy emocjonalnie. Ja, szczerze mówiąc, gdybym dostała jako obywatel taką komunikację, to pomyślałabym sobie, że muszę pakować dzieci, brać samochód i uciekać z kraju.
Ostatnie zdanie jej wypowiedzi stało się zresztą pretekstem do wywołania kolejnej politycznej burzy w szklance wody. Ja jednak zamiast doszukiwania się na siłę jakiejś nieobywatelskiej postawy, zastanowiłbym się nad tym, w jaki sposób reagujemy na alerty RCB.
Nie ma się co oszukiwać: SMS-y w dzisiejszych czasach nie są ani specjalnie skuteczne, ani godne zaufania
Emocje to nie tylko strach i panika. Do tej pory w kontekście alertów RCB najczęściej mieliśmy do czynienia ze znudzeniem. Regularnie jesteśmy informowani o silnych burzach z gradem, na które trzeba uważać. Jak to często z pogodą bywa, ta potrafi się nie sprawdzać. Czy można winić kogoś, kto otrzymując informacje o poważnym zagrożeniu, wzruszy ramionami stwierdzając, że najwyraźniej znowu będzie padać? Na domiar złego poprzedni rząd miał tendencje do nadużywania systemu ostrzegania ludności do swoich celów. Przykładem może być tutaj ostrzeganie o zmianie systemu nadawania telewizji naziemnej. Informowano także przy okazji poprzednich wyborów prezydenckich o specjalnych ułatwieniach dla osób powyżej 60 roku życia, oraz żeby przypadkiem nie myć się w Wiśle w trakcie awarii warszawskiej oczyszczalni Czajka.
Ewentualne przesycenie mniej istotnymi ostrzeżeniami nie stanowi jednak aż takiego problemu, jak inne aplikacje oraz wiadomości, które konkurują z alertami RCB o uwagę obywatela. Nie ma się co oszukiwać: praktycznie każdy z nas ma w swoim smartfonie całkiem sporo aplikacji, które wysyłają nam różnego rodzaju powiadomienia. Do tego firmy, od których kupujemy towary i usługi na co dzień, bardzo często proszą nas o zgodę na marketing SMS-owy. Kategorię tę należy zresztą poszerzyć o komunikaty techniczne związane z kolejnymi etapami załatwiania naszych spraw, na przykład dostawy albo reklamacji. To oznacza, że czeka nas albo istna kakofonia dźwięków wywołanych przez codzienne reklamy i czysto techniczne informacje, albo nauczymy się część z nich ignorować.
Forma komunikacji SMS-owej wiążę się z jeszcze jednym obciążeniem. Współcześnie musimy uważać na wszechobecne próby oszustwa. Jesteśmy bombardowani fałszywymi mailami, SMS-ami z podejrzanymi linkami, dzwonią do nas przestępcy udający na przykład nasz bank. Zaufanie do komunikatów otrzymywanych na nasze telefony rozsądek nakazuje bardzo ograniczyć. Czy oszuści zdążyli się podszyć pod alerty RCB? Jak najbardziej. Od czasu do czasu musi przed nimi ostrzegać nawet samo Rządowe Centrum Bezpieczeństwa.
Nie oznacza to oczywiście, że ignorowanie alertów RCB jest czymś zrozumiałym i usprawiedliwionym, a sam system należy wyrzucić do kosza. Wydaje się jednak, że powinien on nieco ewoluować. SMS-y nie są już skuteczną i godną zaufania formą komunikacji z obywatelami. Żeby lepiej funkcjonowały, powinny wyróżniać się na tle innych wiadomości. Najlepiej, gdyby robiły to w sposób prawnie zastrzeżony dla rządowych ostrzeżeń. SMS z biało-czerwonym tłem? Jakiś charakterystyczny sygnał dźwiękowy? W dzisiejszych czasach wszystko to kwestia oprogramowania. Mamy także narzędzie w postaci mObywatela, z którego korzysta już jedna trzecia dorosłych Polaków. Należałoby również przypomnieć o eksperymentach z zastąpieniem SMS-owych alertów RCB powiadomieniami cell broadcast.
Przy okazji możemy też dokonać innych zmian. Komunikaty mogłyby być bardziej konkretne. Do tego warto skorzystać z doświadczeń ukraińskich i rozważyć rozsyłanie wiadomości odwołujących zagrożenie.