Jest i on, kolejny członek rodziny smartfonów od Apple – iPhone 16e. Ta doklejona litera na samym końcu to nie błąd, w końcu najnowszy model to wersja budżetowa, bardziej przystępna cenowo. Czy odniesie sukces? Oczywiście, w końcu siła marketingu giganta z Cupertino jest wielka. Nie wierzę, że teraz może być inaczej.
Nowy-stary iPhone
Historia „budżetowych” iPhone’ów sięga 2016 roku, kiedy ukazała się pierwsza wersja – iPhone SE. Jak to w przypadku urządzeń Apple bywa, mają one swoich zagorzałych zwolenników i krytyków. Tańsze iPhone’y charakteryzowały się tym, że ich design był wzięty z topowych modeli sprzed lat. Tak też iPhone SE wyglądał jak iPhone 5S z 2013 roku. Posiadał gorszy aparat, ale za to ten sam procesor co wydane kilka miesięcy wcześniej topowe modele 6s i 6s Plus.
Wzbudził zainteresowanie – spowodował, że próg wejścia w wymarzony przez wielu świat Apple był o wiele niższy niż wcześniej. W 2020 roku powtórka z rozrywki – premiera drugiej generacji SE. Wygląd iPhone’a 8 z 2017 roku, a komponenty z „jedenastki” z 2019. Apple zdecydowało się na ten ruch po raz kolejny, wypuszczając w 2022 roku trzecią generację. I tutaj było bardziej kontrowersyjnie niż zawsze. Nie zaszła zmiana wyglądu. Nowy smartfon miał design sprzed pięciu lat. Przynajmniej nadal miał te same wnętrzności.
Wreszcie nadeszła era iPhone’a 16e – zmieniono nie tylko nazewnictwo, ale i design. Nadal odwołuje się do poprzednich generacji, bo z wyglądu można go pomylić z iPhonem 14 z 2022 roku. Trzeba jednak przyznać, że przepaść w wyglądzie nie jest aż tak odczuwalna. Do tego dochodzą te same komponenty, co we flagowych modelach zaprezentowanych we wrześniu.
Nuda
I na tym właściwie rozważania nad nowym modelem iPhone’a mogłyby się zakończyć. Owszem, nie ma co oczekiwać wielkich przełomów po produktach budżetowych. Jest jednak rzecz, obok której nie mogę przejść obojętnie – marketing. Amerykanie po raz kolejny udowodnili, że z nudnego, powtarzalnego produktu można wywołać u znakomitej części konsumentów chęć nabycia go.
Najnowszy iPhone jest droższy od swojego poprzednika. Apple życzy sobie za niego 599 dolarów. W polskim sklepie zapłacimy za podstawową wersję 128GB 2999 zł. Złośliwi twierdzą, że dobrze się stało, że nie otrzymaliśmy jeszcze wersji 64GB, którą da się zapchać w kilka minut po wyjęciu z pudełka.
Do dyspozycji mamy tylko jeden aparat, co trudno spotkać w nawet tańszych produktach z Androidem. Doskonale widać, jak Apple chce wprost zakomunikować jak bardzo podstawowy, wręcz ogołocony jest model 16e. Nic nowego.
Serio, ten model nie ma dosłownie nic nowego, a ci mistrzowie (piszę to nieironicznie) marketingu byli w stanie rozciągnąć jego prezentację do prawie 13 minut. I właśnie dlatego odniesie sukces. Mając gorsze parametry, osiągnie lepszy wynik niż inne urządzenia w tej samej kategorii cenowej.
Z mojej perspektywy: komu polecałbym zakup tego smartfona? Dobre pytanie, pierwsze co pomyślałem, to użycie go jako drugiego telefonu, np. służbowego. Gwarantuję wam jednak, że za mniejsze pieniądze znajdziecie inne, starsze smartfony Apple, które również mogą pochwalić się niezłą wydajnością. Nie wspomnę już o Androidzie, gdzie pole do manewru jest jeszcze większe.
Tymczasem życzę gigantowi z Cupertino wynalazku na miarę iPhone’a w 2007 roku, bo ewidentnie widać, że ktoś tu się męczy.