Trudno mi traktować z należytym, oczekiwanym przez redakcję Gazety Wyborczej czy Tomasza Lisa, przejęciem tzw. aferę z taśmami Kaczyńskiego.
O tym, że prezes i ludzie Prawa i Sprawiedliwości są powiązani ze spółką Srebrna, która buduje własne imperia medialne – wiadomo od dawna. O tym, że ci sami ludzie przed laty w niejasnych okolicznościach zdobyli warte krocie grunty i nieruchomości – wiadomo od dawna. O tym, że mają teraz ambicje w deweloperce? Wiadomo od dawna. Więc trudno mówić o aferze. Można mówić o patologii, ale z całą pewnością nie jest to afera.
Nie mają więc racji ani ci, którzy zwiastują kolejnymi artykułami GW „medialne trzęsienie ziemi”. Ale i fani Jarosława Kaczyńskiego krzyczący radośnie w chocholim tańcu o kapiszonie rozmijają się dość mocno z rzeczywistością. Nie ma się z czego cieszyć, a ten kapiszon zostawia po sobie bardzo nieprzyjemny zapach.
Niezapłacona faktura to dla mnie chleb powszedni
Gazeta Wyborcza od ponad tygodnia, każdego dnia, w co drugiej wypowiedzi, w co drugim tweecie, ustami swoich redaktorów musi przypominać jak ważna jest opisywana przez nią afera. Z byciem ważnym jest jak z byciem damą. Jeśli musisz mówić ludziom, że jesteś ważny, to znaczy, że nie jesteś” – mówiła Margaret Thatcher.
Najbardziej kontrowersyjnym wątkiem tzw. „afery” jest fakt nieopłacenia faktury austriackiego przedsiębiorcy. Otóż dla mnie jest to chleb powszedni. I faktycznie mogę zgodzić się ze stwierdzeniem, że w pewnym sensie, w skali mojego małego świata – jest to afera. Otóż bowiem spoglądam w program od księgowości i widzę tam kilkanaście niezapłaconych faktur. Rekordzista, duża firma, bo przecież nie mówimy tutaj o krzakach – tkwi jeszcze w sekcji październikowej.
Nie jest źle, bo znam i takich, którzy niezapłaconych faktur mają kilkadziesiąt, nawet na rok do tyłu.
Państwa to nie obchodzi
Nie potrafię z całą pewnością stwierdzić, w którym momencie decydując się na prowadzenie działalności gospodarczej – podobno filaru gospodarki – zobowiązałem się do pracowania w roli instytucji de facto kredytowej względem naszego państwa.
Oto bowiem najpierw muszę wykonać na czyjąś rzecz pracę, co generuje po mojej stronie koszty – np. zatrudnienie pracowników. Następnie muszę odprowadzić za tego kogoś 23% VAT-u oraz podatek dochodowy. Nie zobaczyłem jeszcze ani złotówki tytułem faktury, a już wydałem połowę lub ponad połowę jej równowartości tylko za cenę nadziei, że kiedyś zobaczę te pieniądze na moim koncie.
Dla przykładu i łatwiejszych obliczeń przyjmijmy, że w październiku wystawiłem fakturę na 10 000 złotych netto (12 300 zł brutto). Jest luty, zaś pieniądze nadal nie pojawiły się na moim koncie. To nie jest incydent, to jest norma. Zatory płatnicze rakiem polskiej gospodarki – pisał na łamach Bezprawnika Marek Krześnicki.
Choć nie zobaczyłem jeszcze ani złotówki z październikowej faktury, z własnej kieszeni musiałem opłacić od niej już 2300 złotych VAT-u i 1900 złotych podatku dochodowego, a przecież realizacja zlecenia też generuje wydatki, które nie zawsze da się zrzucić w koszty. Na chwilę obecną mój bilans faktury to tylko podatkowo mniej więcej -4200 złotych. Tyle musiałem podarować państwu za nadzieję, że może kiedyś doczekam się zapłaty faktury (jak na razie minęły 4 miesiące i cisza).
Teraz mnożymy te ryzyka razy 5 do 10 faktur w miesiącu. Oczywiście, niektóre są płacone w terminie. Na niektóre się czeka 60 dni, a nie pół roku. No i w międzyczasie spływają zaległe faktury, które pozwalają przeżyć.
Ale pozwalają przeżyć mnie – branży usługowej. Mam wielu kontrahentów, szczycę się zaradnością życiową, jak szykuje się chudszy miesiąc to wieczorami siedzę po ciemku i wcinam chleb z cebulą. Co by było, gdyby dla mojego biznesu kluczowy był obrót materiałami budowlanymi?
Pewnie przez jakiś czas bym je zamawiał, a faktury płacił 4 miesiące po terminie…
Dlaczego polskie firmy bankrutują?
Nie potrafię powiedzieć, do której kategorii nierzetelnych płatników zalicza się spółka Srebrna, choć się domyślam. Podejrzewam, że są trzy rodzaje nieterminowych płatników faktur: słupy i oszuści nie mający zamiaru płacić, oszuści, którzy przeciągają zapłatę, by obracać kapitałem zgromadzonym na kontach oraz przedsiębiorcy (patrz przykład branży budowlanej), którzy sami wpadli w spiralę zatorów.
Uważam, że to jeden z głównych powodów, dla których bankrutują polskie firmy – w normalnych okolicznościach mogące wpłacać co miesiąc… No choćby te wspomniane 4200 zł od każdej faktury, minus koszty… Ale za to razy setki faktur. Krocie.
Takich firm nie chce się jednak ratować, a kluczową rolę odgrywa tutaj państwo. Być może ta cała „afera” pozwoliła w końcu zainteresować spółką Srebrna szarego obywatela (w co wątpię) i może warto przy tej okazji zainteresować medialny mainstream tym, jak wyglądają problemy szarego przedsiębiorcy. Wybaczcie więc trochę skandaliczny nagłówek, ale dla mnie opisywane w artykule zagadnienie to prawdziwa afera. O której nikt nigdy nie opowie tak, by problem przez tydzień omawiały wszystkie redakcje w kraju.
Pewnym rozwiązaniem byłoby przeniesienie obowiązku podatkowego na moment otrzymania płatności za fakturę wydaje się ponurą koniecznością, jeżeli państwo naprawdę chce sprzyjać przedsiębiorcom (zamiast wymyślać jakieś konstytucje dla biznesu, które skutkują setką nowych przepisów, które trzeba przyswoić, co zajmuje czas, ale z których prawie nic nie wynika). Mam jednak świadomość, że jest to rozwiązanie w swojej formule utopijne.
Przedsiębiorca, któremu ostatecznie nie zapłacono faktury, z czasem może wystąpić do urzędu skarbowego z wnioskiem o zwrot podatku. Nie wiem ile jest w tym prawdy, a ile medialnej przesady, ale wiele urzędów skarbowych ma ponoć przykazane, by taki wniosek skutkował uruchomieniem kontroli skarbowej. Państwo wysyła więc przedsiębiorcy czytelny komunikat – nie waż się, bo pożałujesz.