Pełniący obowiązki pierwszego prezesa Sądu Najwyższego zdążył już zwołać posiedzenie mające wybrać następcę Małgorzaty Gersdorf. To jednak wcale nie jedyne zarządzenie które w ostatnim czasie wydał Kamil Zaradkiewicz. Postanowił na przykład zająć się palącym problemem portretów prezesów Sądu Najwyższego z czasów PRL. Największe zdziwienie budzi tutaj uzasadnienie tej decyzji.
Pełniący obowiązki pierwszego prezesa zarządza Sądem Najwyższym do momentu wyboru następcy Małgorzaty Gersdorf
Zgodnie z art. 13a znowelizowanej w lutym ustawy o sądzie najwyższym, jeżeli Sąd Najwyższy w ustawowym terminie nie wybierze nowego pierwszego prezesa, to prezydent ma obowiązek mianować sędziego, który będzie pełnić jego obowiązki. W tym przypadku wybrańcem głowy państwa okazał się sędzia Izby Cywilnej, Kamil Zaradkiewicz.
Ustawa przewiduje, że pełniący obowiązki pierwszego prezesa Sądu Najwyższego musi w ciągu tygodnia od uzyskania nominacji zwołać zgromadzenie ogólne sędziów tegoż sądu. Wszystko po to, by doprowadzić do wyboru kandydatów. Do momentu aż prezydent któregoś z nich nie wybierze, to właśnie Kamil Zaradkiewicz będzie kierować Sądem Najwyższym.
Pewne zdziwienie wzbudziło jego poniedziałkowe zarządzenie nr 52/2020, by dokonać swoistej dekomunizacji galerii pierwszych prezesów Sądu Najwyższego. Polecił, by usunięto portrety tych osób, które swoje funkcje pełniły w latach 1945-1990.
Wrzucanie pierwszych prezesów SN z okresu PRL do jednego worka jest chyba jednak sporym nadużyciem
Trzeba przyznać, że mówimy o osobach, które siłą rzeczy były ściśle związane z komunistycznym reżimem Polski Ludowej. Cała szóstka oprócz działalności prawniczej robiła także dość zawrotne kariery polityczne. W tamtych czasach nie było to możliwe bez chociażby członkostwa w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
Trudno jednak byłoby oceniać wszystkich pierwszych prezesów Sądu Najwyższego z tamtego okresu jedną miarą. Jest przecież wyraźna różnica pomiędzy sędzią okresu stalinowskiego w osobie Wacława Barcikowskiego a choćby nawet współautorem obowiązującego do dzisiaj, ze zmianami, kodeksu cywilnego – Jan Wasilkowskim.
Nie sposób także nie zauważyć, że Adam Łopatka pełnił swój urząd w latach 1987-1990, a więc na przełomie obydwu ustrojów. W 1999 r. został nawet odznaczony krzyżem kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski „w uznaniu wybitnych zasług w działalności na rzecz ochrony praw i godności człowieka„.
Nie sposób nie zauważyć, że o niezawisłości pisze sędzia związany z konkretnym środowiskiem politycznym
To co wyróżnia tych sędziów spośród pozostałych Pierwszych Prezesów Sądu Najwyższego, to sprawowanie funkcji w okresie Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Ale przecież przypadek Stanisława Piotrowicza jasno dowodzi, że we współczesnej Polsce nie jest to czynnik jakoś specjalnie deprecjonujący. Został w końcu zaprzysiężony na sędziego Trybunału Konstytucyjnego przez samego prezydenta Andrzeja Dudę. A przecież był czynnym prokuratorem w okresie Stanu Wojennego.
Przyjmowanie takiego kryterium byłoby przecież absurdem. Kamil Zaradkiewicz musiał mieć jakiś inny powód, by symbolicznie skazać sześciu pierwszych prezesów na damnatio memoriae na miarę swoich możliwości. W samym zarządzeniu znajdziemy oczywiście uzasadnienie. Niestety, trzeba przyznać, że znajdują się tam sformułowania budzące tylko głębszą konsternację.
Kamil Zaradkiewicz przekonuje, że Sąd Najwyższy powinien kształtować zaufanie do niezależnego wymiaru sprawiedliwości. Nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Problem w tym, że mówimy, jakby nie patrzeć, o nominancie środowiska politycznego mającego spory wkład w dezintegrację polskiego sądownictwa nazywaną dla niepoznaki „reformą wymiaru sprawiedliwości„.
Być może nie na skalę porównywalną z okresem stalinowskim, jednak wciąż widoczną wręcz gołym okiem. Przykładem może być tu nawet sprawa zawieszenia sędziego Juszczyszyna za postępowanie po prostu niezgodne z obowiązującą linią Partii.
Kamil Zaradkiewicz najwyraźniej postanowił wykorzystać swoje tymczasowe namiestnictwo na przepisywanie historii na nowo
Stwierdzenie, że w okresie PRL nie funkcjonowało niezależne sądownictwo jest, znowu, w oczywisty sposób prawdziwe. Tyle tylko, że tego typu zarzut musi budzić uśmiech politowania w tym konkretnym przypadku. Kamil Zaradkiewicz nigdy nie był członkiem partii politycznej. Nie ulega jednak wątpliwości, że jest silnie związany z interesem konkretnego stronnictwa. A to wszystko w szczególnym momencie historii naszego państwa, w którym to właśnie stronnictwo właściwie stara się przywrócić zasadę jednolitości zamiast podziału i równowagi poszczególnych władz.
Właśnie z uwagi na toczący się spór o przyszłość polskiego sądownictwa zarządzenie Kamila Zaradkiewicza trudno odebrać inaczej, niż z podejrzliwością. Trudno także dostrzec w jego posunięciu należytą powagę. Jest przecież jedynie pełniącym obowiązki pierwszego prezesa, tymczasowym namiestnikiem który ma doprowadzić do wyboru kandydatów. W końcu czy nie chodzi aby o jakże lubiane na prawicy przepisywanie historii na nowo, po swojemu?