Politycy, Kościół i najważniejsi sędziowie w państwie toczą zażarty bój o lekcje religii
Katecheza w szkołach stała się ostatnio przedmiotem ożywionej dyskusji w debacie publicznej. Czy może raczej: środowiska kościelno-opozycyjne próbują desperacko bronić lekcji religii przed zmianami, które wdraża minister Barbara Nowacka. Chyba nikogo nie zaskoczy stwierdzenie, że zaangażowano nawet upolityczniony Trybunał Konstytucyjny, który treścią obowiązujących przepisów za specjalnie się nie przejmuje. Pewnym zaskoczeniem może być to, kto skargę złożył. Była to Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego Małgorzata Manowska.
Cała awantura tak naprawdę więcej mówi o kadrach w sądownictwie odziedziczonych po poprzednim rządzie niż o stanie prawnym. Czy minister Nowacka miała prawo przeprowadzić rozporządzeniem zmiany, które zapowiadała od dłuższego czasu? Przypomnijmy: od września pojawia się możliwość organizowania zajęć w grupach składających się z uczniów różnych klas. Sama minister przekonuje, że to zmiana zdroworozsądkowa, z czym nie sposób się nie zgodzić.
Prawdziwa rewolucja czeka nas w roku szkolnym 2025/2026. Wówczas będzie tylko jedna lekcja religii w szkołach tygodniowo. Dodatkowo odbędzie się obowiązkowo na pierwszej lub ostatniej lekcji. Już teraz oceny z religii i etyki są wliczane do średniej ocen, która ma wpływ na przykład na uzyskanie tzw. czerwonego paska.
Sprawdź polecane oferty
RRSO 20,77%
Argumenty przeciwników zmian są dość różnorodne. Wyżej wspomniałem już o sugestiach, by nawet nauczanie religii w grupach międzyklasowych miało być sprzeczne z konkordatem. Prezes Manowska twierdziła w końcu, że rozporządzenie narusza zasadę konsensualnego sposobu regulowania relacji między państwem a Kościołami oraz uniemożliwia nauczanie religii w sposób określony programem. Biskupi i katecheci zgodnie twierdzą z kolei, że plany MEN nie dają im szans na przekwalifikowanie. Byłby im potrzeby z uwagi na oczywisty spadek zapotrzebowania na ich pracę.
Katecheza w szkołach jest nie do zlikwidowania, co wynika z przepisów konkordatu
Pytanie brzmi: czy katechezę w szkołach można okroić samym tylko rozporządzeniem? Odpowiedź jest dość jednoznaczna: tak. Zacznijmy od przepisów Konstytucji RP, a ściślej mówiąc od jej art. 53 ust. 4.
Słowem kluczowym jest tutaj "może". Formalnie rzecz biorąc, w ustawie zasadniczej nie znajdziemy obowiązku organizowania tych zajęć w szkołach publicznych. Powyższy przepis jedynie dopuszcza taką możliwość. Obowiązek ich organizacji wynika z treści konkordatu. Jednak nawet w tej ratyfikowanej umowie międzynarodowej pomiędzy Polską a Stolicą Apostolską najdziemy niespodziankę. Kluczowym przepisem jest tutaj art. 12.
Ani słowa o liczbie godzin. Co więcej, w przepisach dotyczących rozwiązywania sporów i różnic pomiędzy stronami trudno się doszukać bezwzględnego wymogu akceptacji posunięć rządu. Wręcz przeciwnie: obydwie strony potwierdzają uznanie swojej autonomii i niezależności. Art. 28 stanowi zaś, że:
Jeśli chodzi o liczbę godzin religii w szkołach, to trudno mówić o jakiejkolwiek różnicy w interpretacji. To samo dotyczy logistycznego aspektu organizacji tych zajęć.
Godzinowy wymiar lekcji religii w tygodniu zależy niemal w całości od dobrej woli ministra
Być może w takim razie znajdziemy jakieś przepisy na poziomie ustawowym? Jak najbardziej. Interesuje nas art. 12 ustawy o systemie oświaty. Znajdziemy w nim bowiem delegację ustawową dla Ministra Edukacji, by w drodze rozporządzenia uregulował te sporne sprawy.
Godzinowy wymiar katechezy w tygodniu określa obecnie §8 rozporządzenia. Jego zmiana zależy wyłącznie od decyzji szefa resortu edukacji. Warto przypomnieć, że to właśnie w ten sposób w latach dziewięćdziesiątych wprowadzono do polskich szkół drugą godzinę religii. Był to niewątpliwie prezent dla Kościoła ze strony polityków, który nie wynikał ani z zapotrzebowania, ani jakichkolwiek względów czysto edukacyjnych.
Postawmy sprawę jasno: katecheza w szkołach jest obecnie przedmiotem walki czysto politycznej. Jej uczestnikami jest nie tylko rząd i opozycja, ale także Kościół. Walka o status lekcji religii stanowi tak naprawdę desperacką próbę duchownych, by jakoś przekonać albo zmusić uczniów, by traktowali te zajęcia poważnie. Tymczasem ci masowo się z religii wypisują, zwłaszcza w miastach. Dotyczy to zwłaszcza uczniów szkół ponadpodstawowych.
Tego procesu nie zatrzymało rozdawanie piątek liczących się do średniej ani wszelkie próby utrudniania uczniom rezygnacji. Pozycję Kościoła może uratować tylko on sam. Wymagałoby to jednak odrobiny autorefleksji, korekty kursu oraz szczerego przekonywania wiernych do swojego stanowiska. Wydaje się jednak, że to ostatnie rzeczy, na które duchowni mieliby ochotę. Dlatego niezależnie od decyzji sądów i posunięć władzy wykonawczej, walka Kościoła o katechezę jest walką z góry przegraną.