Trasa, którą można dotrzeć nad Morskie Oko to maksymalnie 2 godziny drogi spacerem. Upały sprawiają, że wielu osobom nie chce się iść pieszo i decydują się na przejażdżkę wozem. Już od wielu lat obrońcy praw zwierząt mówią głośno o tym, że to co się dzieje na Podhalu, to jawne gwałcenie praw zwierząt. Niezależnie od pogody, konie ciągną wozy do Morskiego Oka. Potem umierają z wycieńczenia albo trafiają do rzeźni. Myślę, że pora dobitnie powiedzieć o tym, że każdy kto przykłada rękę do tej gehenny, powinien się wstydzić.
W ostatnich dniach po internecie krążą zdjęcia ogromnych kolejek, w jakich turyści ustawiają się po to, aby do Morskiego Oka dojechać wozem ciągniętym przez konie. Mimo tego, że temat trafia „na tapetę” co roku, konny biznes nadal kwitnie. A chętnych do przejażdżki, zwłaszcza w upalne dni, wcale nie ubywa. Co musi się stać, żeby społeczeństwo wyraziło jednoznaczny sprzeciw odnośnie takich praktyk?
Wozy przeciążone nawet o tonę, niehumanitarne warunki i… tłumy zadowolonych turystów
Z badań weterynaryjnych, przeprowadzonych na zlecenie fundacji Viva wynika, że konie, które ciągną wozy do Morskiego Oka są przeciążone aż o tonę. Jak wypowiadała się Anna Plaszczyk z Fundacji, która od wielu lat konsekwentnie domaga się likwidacji transportu dorożkowego:
Oddech badanych zwierząt w czasie spoczynku w zasadzie się nie uspokajał. U 84 proc zwierząt odnotowano na spoczynku 30 i więcej oddechów. To wskazuje jednoznacznie na złe unormowanie i przeciążenie pracą.
W rozmowach z przedstawicielami fundacji i organizacji, które walczą o prawa zwierząt, władze Parku zasłaniają się często stwierdzeniem, że z dorożek korzystają głównie osoby starsze i niepełnosprawne. Wystarczy pobieżnie przejrzeć relacje w internecie, żeby wiedzieć, że to nieprawda. Do wozów wsiada gro młodych ludzi w pełni sił. Takich, którzy spokojnie mogliby pokonać trasę na Morskie Oko pieszo.
Główną motywacją obstawania przy transporcie konnym wydają się być tak naprawdę ogromne zyski, jakie ma z niego Tatrzański Park Narodowy. Rocznie jest to około 1,5 miliona złotych.
Konie ciągną wozy do Morskiego Oka, a potem umierają z wycieńczenia. Czy nie można po prostu uregulować jakichś przepisów, które zakazałyby tego dręczenia zwierząt?
Jak wygląda sprawa koni, które ciągną wozy na Morskie Oko z punktu widzenia prawa? Bardzo niejasno. Mówiła na ten temat chociażby adwokat Katarzyna Topczewska w rozmowie z portalem „onet.pl”.
Prawniczka zwróciła między innymi uwagę na to, że fiakrzy pracujący w Parku są wybierani na niejasnych zasadach. Jak mówiła:
Przecież tam nie ma przetargu. Organizacje biją już na alarm od wielu wielu lat i na żadnym poziomie – czy to Tatrzańskiego Parku Narodowego, czy to Ministerstwa – nie można tego zatrzymać.
Jedyne, co udało się wywalczyć organizacjom w tym temacie, to coroczne badania koni. Mają one wykluczać z pracy zwierzęta najbardziej chore. Jak zauważa fundacja Viva, badania te bywają jednak nierzetelne. Przeprowadzają je bowiem w głównej mierze weterynarze delegowani przez Tatrzański Park Narodowy, w którego interesie jest dopuszczenie jak największej liczby zwierząt do dalszej pracy.
Ciężko mi powiedzieć, co można jeszcze tu poradzić na poziomie prawa, skoro specjaliści, którzy siedzą w tym temacie od lat, nie są w stanie zapobiec okropnym praktykom stosowanym w Tatrzańskim Parku Narodowym.
Mogę jednak zaapelować: nie wsiadajmy do dorożek. Prawda jest taka, że gdyby na przejazdy konne nie było chętnych, już dawno by one nie funkcjonowały. Biznes działa, bo jest popyt. Te konie ciągną wozy na Morskie Oko bez chwili wytchnienia i wcale nie mają łatwiej, niż osoby, które zdecydują się na pieszą wędrówkę. A jeśli ciężko nam przejść kilka kilometrów, wybierzmy inną formę wypoczynku.