Ceny ekogroszku sięgają już niekiedy 3500 zł za tonę. Drożeją także zamienniki węgla, takie jak na przykład pellet. Pod znakiem zapytania stoją ceny gazu w miesiącach zimowych. Kryzys na rynku opału wydaje się faktem, skoro rządzący mają rozważać zamrożenie cen węgla. Czy jednak jesteśmy jeszcze w stanie uniknąć najgorszego?
Cena 5000 zł za tonę ekogroszku powoli przestaje być tylko pesymistycznym scenariuszem na zimę
Trudno byłoby zlekceważyć znaki świadczące o tym, że mamy w Polsce kryzys na rynku opału. W końcu Solidarna Polska zaczęła zwracać uwagę na realne problemy Polaków, Ministerstwo Klimatu i Środowiska proponuje obywatelom zbieranie gałęzi na opał, a rząd rozważa już nawet zamrożenie cen węgla. Nic dziwnego, skoro ceny ekogroszku sięgają już nawet 3500 zł za tonę. Szybko drożeją również zamienniki węgla, takie jak pellet drzewny.
Wzrost cen węgla w ostatnich miesiącach wynika z niekorzystnego splotu szeregu czynników. Zaczęło się od ostrej zimy i skutków wyłączania elektrowni jądrowych przez państwa zachodnie ogarnięte antyatomową histerią. Na to nałożyło się rosnące zapotrzebowanie rynków azjatyckich. Już wtedy Polacy zaczęli z zapartym tchem śledzić ceny surowca na holenderskiej giełdzie towarowej. Teraz mamy jeszcze do czynienia z nałożeniem embarga na węgiel z Rosji w reakcji na bandycką napaść na Ukrainę.
O tym, że nie bardzo mamy jak uzupełnić luki powstałej w wyniku embarga alarmowała zarówno branża węglowa, jak i górniczy związkowcy. W obydwu przypadkach mamy do czynienia z tą samą prognozą: jesienią kryzys na rynku opału tylko się zaostrzy. O ile oczywiście rządzący nie podejmą natychmiast kroków, które miałyby jakoś załagodzić sytuację. Związkowcy zwracają także uwagę na skutki planowego wygaszenia wydobycia węgla w Polsce w postaci niemożności szybkiego zwiększenia krajowego wydobycia.
W międzyczasie Polacy dalej próbują robić zapasy węgla na zimę, zanim ekogroszek zacznie kosztować 5000 zł za tonę. Panika zakupowa jest w tym przypadku czymś łatwym do zrozumienia, bo do sezonu grzewczego zostało nam niewiele czasu. Co więc możemy zrobić, zanim kryzys na rynku opału rozkręci się na dobre?
Kryzys na rynku opału w Polsce wydaje się nie do rozwiązania w tym roku
Masowa wymiana źródła ciepła wydaje się niewykonalna. Mówimy w końcu o ok. 2 milionach gospodarstw domowych, które wciąż ogrzewają się węglem. Zwłaszcza że nabór do tegorocznej edycji programu Czyste Powietrze kończy się z dniem 30 czerwca. Według portalu czysteogrzewanie.pl nie ma woli politycznej, by wydłużyć ten termin.
Nawet gdyby udało się rozwiązać problemy biurokratyczne, to i tak trzeba brać poprawkę na możliwość dostarczenia nowych źródeł ciepła na czas. Z zaspokojeniem zapotrzebowania na pompy ciepła nie wyrabiają się producenci. Nic dziwnego: na pomysł szybkiej rezygnacji z pieców węglowych i gazowych wpadli także w innych państwach Europy.
Kolejny problem stanowią realne możliwości importu węgla do Polski. Minister klimatu Anna Moskwa opublikowała na Twitterze informację o transporcie surowca z Kolumbii. Oferty na ten węgiel pojawiały się już na polskim rynku, w cenie w okolicach 2000 zł za tonę. Wygląda jednak na to, że transportowany właśnie surowiec zostanie wykorzystany na potrzeby energetyki i ciepłownictwa. To teoretycznie nie powinno wpłynąć na sytuację odbiorców indywidualnych. Chyba że rządzący postanowili posłuchać branży węglowej i przekierować część surowca dla elektrowni na potrzeby gospodarstw domowych.
Istnieją także inne państwa, z których możemy ściągać węgiel. Takie jak chociażby Australia, Kazachstan i Botswana. W grę wchodzi również RPA, która jednak niekiedy oferuje surowiec dużo gorszej jakości. Problem jednak w tym, że transport ogromnych ilości węgla do Polski statkami to nie jest coś, co można zrobić natychmiast. Nawet zakładając, że stosowne kontrakty z producentami zostały już zawarte. Co więcej, pozostałe państwa europejskie również potrzebują węgla. Niektóre z nich są w stanie zapłacić lepiej, niż Polska – co też nie pozostanie bez wpływu na ceny nad Wisłą.
Koszmar się wcale nie skończy: na horyzoncie już majaczy uwolnienie cen gazu za dwa lata
Być może więc zamrożenie cen węgla nie jest takim złym pomysłem? Rząd Mateusza Morawieckiego ma pracować nad „mechanizmem, który ustabilizuje ceny węgla”. Głównie dlatego, że istnieje ryzyko, że kryzys na rynku opału uderzy w notowania partii rządzącej myślącej już o przyszłorocznych wyborach. Nie ma się co łudzić: politykom chodzi w tym momencie przede wszystkim o ochronę własnych interesów.
Takie rozwiązanie oznacza jednak, że ktoś będzie musiał dopłacać do sztucznego utrzymywania cen na określonym poziomie. Kto? Albo państwo, albo branża węglowa. W pierwszym przypadku na sprawianie wrażenia, że rząd „coś robi z problemem” złożymy się wszyscy. To fatalna wiadomość w momencie, gdy borykamy się z galopującą inflacją i ostatnie czego Polsce potrzeba, to szastania budżetowymi pieniędzmi przez zdesperowanych polityków. Drugie rozwiązanie może tylko zwiększyć ryzyko, że jesienią nie kupimy węgla w ogóle.
Być może jednak sama perspektywa państwowej ingerencji uspokoiłaby nieco konsumentów. Ci byliby mniej skłonni do masowego robienia zapasów węgla miesiące przed sezonem grzewczym. Tym samym doszłoby do częściowego uspokojenia sytuacji na rynku. To z kolei dałoby rządzącym trochę czasu na ściągnięcie surowca zanim ceny ekogroszku wystrzelą jeszcze bardziej. Taki scenariusz ponownie jednak rozbija się o realne możliwości zapewnienia i sfinansowania dostaw węgla do Polski.
Wygląda na to, że kryzys na rynku opału w tym roku nie zelżeje. Najbardziej optymistyczne scenariusze zakładają raczej, że cena ekogroszku pozostanie na mniej-więcej stabilnym poziomie. Dopiero w przyszłym roku sytuacja może jakoś się poprawi. Za to w 2024 r. mamy na horyzoncie uwolnienie cen gazu i tym samym kolejny kryzys związany z cenami kolejnego paliwa.