Ktoś kiedyś zapytał mnie czym różni się Polska (i jej sukces) od Ukrainy. Nie chcąc wdawać się w dyskusję użyłem najprostszego możliwego skrótu myślowego: Leszkiem Balcerowiczem.
To oczywiście płytka analiza, która nie uwzględnia geograficznego położenia obu krajów, bliskości Rosji, nastawienia wobec wrogiego państwa czy tak prozaicznej kwestii jak narodowa mentalność. O ile Polak jest specyficznym gatunkiem na mapie narodów, w którym krzyżówkę Niemca z Rosjaninem rozpala od środka sarmacka dusza, tak Ukrainiec jest Europejczykiem ze wschodu, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
W naszej wędrówce ku zachodowi niewątpliwie pomaga nam członkostwo w Unii Europejskiej, do której przystąpiliśmy w 2004 roku. Jako naród jesteśmy świadomi tej decyzji, w zdecydowanej większości ją popieramy (poza piłką nożną to jedna z niewielu kwestii, co do której – jako naród – tak bardzo się ze sobą zgadzamy) i dostrzegamy liczne korzyści bycia członkami wspólnoty. Naszej wspólnoty. Są jednak na naszej narodowej mapie ludzie, który ten porządek chcą zburzyć. Niektórzy mówią o tym wprost, niektórzy nie, swoimi działaniami w jednoznaczny sposób sprzeciwiając się europejskim wartościom.
Już raz do takiej Unii Europejskiej wstąpiliśmy w 966 roku, trwamy w niej do dziś
Członkostwo w europejskiej wspólnocie jest manifestem nie tylko politycznym, ale przede wszystkim skokiem cywilizacyjnym. Pamiętam jak w dzieciństwie (okolice 1995 roku) wybrałem się z rodzicami do – bez szału – Austrii. Pomijając długie stanie na dwóch granicach, mam w pamięci, że byliśmy zwyczajnie biedni – wiedeńskie restauracje z naszej ówczesnej perspektywy stały na poziomie jakiegoś Atelier Amaro, to był inny świat, w którym atrakcjami turystycznymi prócz architektury były witryny luksusowych sklepów czy hoteli.
Dziś? Moi rodzice przemierzają Europę wzdłuż i wszerz. Nie widzę większej różnicy pomiędzy wycieczką do Trójmiasta i do Lizbony, obiadu w Warszawie czy w Rzymie. Tylko w minionym roku pisałem na Bezprawnika artykuły z siedmiu europejskich miast, jak gdybym nigdy nie podniósł laptopa z własnego biurka, nie odczuwając zarazem potężnego ciosu dla mojego portfela. Nie odczuwałem też samego faktu bycia za granicą, gdyż wszędzie wspierał mnie mój polski pakiet internetowy, karta walutowa z mojego banku i tylko niuanse pozwalały się zorientować, że aktualnie jestem np. w Modenie, a nie Płocku. Może tylko w Płocku kelnerzy znacznie lepiej mówią po angielsku.
Oczywiście nie wolno spłycać Unii Europejskiej do braku granic
Brak granic to cudowny atut, który każdy z nas wskazuje jako ten pierwszy, najbardziej namacalny przykład korzyści płynących z Unii Europejskiej. To taki unijny user experience.
Jednak Polska nie ma innego wyjścia, jak bycie w Unii Europejskiej. O zasadności naszej obecności we Wspólnocie należy dyskutować, natomiast ktokolwiek wyciągający wniosek pt. „Polexit” jest prawdopodobnie szczerym wrogiem narodu polskiego (tak zwani fałszywi prorocy, bo najczęściej występujący pod skrzydłami narodowców). Samodzielna Polska nie ma dziś najmniejszych szans w otwartej rywalizacji z globalizującym się światem, na którym ponownie dochodzi do koncertu mocarstw – Chin, Stanów Zjednoczonych czy biednej, ale agresywnej i zgrywającej nieprzewidywalną Rosji. Jeżeli marzymy dziś o mocarstwowej Polsce, to moim zdaniem jedyną realną szansą na to jest kraj o nazwie Unia Europejska.
Unia Europejska jest w moim przekonaniu największym gwarantem bezpieczeństwa międzynarodowego naszego kraju, a im głębiej sprzężone są procesy gospodarcze, tym większym. Dlatego to w żywym interesie naszego kraju powinno leżeć pogłębianie integracji w ramach wspólnoty oraz wspólna europejska armia. Jeśli przegapimy ten proces, istnieje ryzyko, że staniemy się państwem buforowym odgradzającym cywilizację zachodnią od Rosji w świecie, w którym nie wiadomo czy Amerykanie są w stanie chronić kogokolwiek poza sobą i – oczywiście – Izraelem.
Unia Europejska jest święta, tylko jej organy grzeszne
Polak, choć miewa swoje problemy, jest Europejczykiem, bez cienia wątpliwości. Wartości Unii Europejskiej są wartościami naszego narodu, o które wielokrotnie walczyliśmy w przeszłości, nawet tej niedawnej.
To prawda, że Unia Europejska jest skorumpowana. Lecz czy Polska nie jest? To prawda, że Unia Europejska jest zakładnikiem politycznego fanatyzmu. Ale czy Polska nie jest? To prawda, że Unią Europejską zarządzają ludzie bez wyraźnej wizji i kompetencji? A czy Polską zarządzają inni? To wszystko niedoskonałości demokracji.
Natomiast przy okazji 15 rocznicy członkostwa w Unii Europejskiej należy sobie powiedzieć wprost o kilku wielkich problemach naszej wspaniałej Wspólnoty. Jest zdominowana przez biurokrację, nieefektywne spory, rozdmuchany aparat administracyjny. Dla klasy politycznej, szczególnie z mniej zamożnych krajów, często bywa miejscem pobierania emerytury i podnoszenia swojego statusu majątkowego. Europa zdominowana jest przez socjaldemokratów, którzy tworzą wspólnotę zarządzaną przez idee poprawności politycznej w miejsce reagowania na oczywiste zagrożenia oraz rozdmuchany system – parafrazując Kazika – koncesyjno-etatystyczny.
Unia Europejska jest w zbyt małym stopniu demokratyczna, ponieważ jej obywatele mają znikomą możliwość kreowania kursu polityki ludzi nią rządzących. Europejczycy nadal nie mogą sami wybierać swojego „premiera”, nie wybierają też swojego „prezydenta”. Wspólnota nie słucha swoich obywateli, jest podatna na lobbing, jak miało to miejsce w przypadku głośnej dyrektywy ACTA 2. To również rozrzucanie publicznych pieniędzy na granty, dopłaty, dotacje i inne programy, których
Tak zarządzana Unia Europejska niestety może nie przetrwać próby czasu, natomiast konsekwencje rozpadu Unii Europejskiej bez cienia wątpliwości przyniosą biedę i wojny. Dlatego należy się modlić, by nie socjaldemokraci, nie ludzie Putina, a klasyczni liberałowie zdobyli wreszcie słyszalne prawo głosu na szczeblu europejskim i pomogli naprawiać tę instytucję. My, Polacy, powinniśmy modlić się podwójnie.