Od dłuższego czasu przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości publicznie ogłaszali, że pat wokół Trybunału Konstytucyjnego można rozwiązać nie publikacją orzeczeń tegoż Trybunału, lecz – nowelizacją ustawy o TK. Nowa wersja ustawy miała wdrażać zalecenia Komisji Weneckiej. Dziś grupa posłów PiS wniosła projekt nowelizacji. Czy spełnia ona oczekiwania wszystkich zainteresowanych stron? Czy kryzys wokół Trybunału Konstytucyjnego wkrótce stanie się mglistym wspomnieniem? Przekonajmy się!
Z tekstem nowelizacji możecie (jeśli naprawdę chcecie w ten sposób świętować majowy weekend) zapoznać się tutaj. Na wstępie przypomnijmy, jakie były najważniejsze zarzuty dotyczące grudniowej noweli przegłosowanej przez partię rządzącą:
- rozpatrywanie spraw w kolejności wpływu
- wprowadzenie minimalnego terminu, po którym można rozpoznać sprawę
- orzekanie co do zasady w pełnym składzie, wynoszącym minimum 13 sędziów
- orzekanie większością 2/3 głosów członków składu orzekającego
- wpływ innych władz (wykonawczej i ustawodawczej) na prace Trybunału, w szczególności w zakresie postępowania dyscyplinarnego
Okazuje się, że nowelizacja została skonstruowana na bardzo prostej zasadzie: w każdym punkcie Prawo i Sprawiedliwość poszła na drobne ustępstwa, ale żaden z problemów nie został definitywnie rozwiązany. Sprawy w dalszym ciągu mają być rozpatrywane w kolejności, w jakiej wpłynęły do Trybunału, z kilkoma wyjątkami. Faktem jest – i z pewnością będzie to mocno przez PiS wychwalane – że spod tego rygoru wyłączone są skargi konstytucyjne, czyli te wnoszone przez obywateli, po wyczerpaniu drogi sądowej. Kolejność wpływu nie będzie również wpływała na termin rozpoznania wniosku o zbadaniu zgodności z Konstytucją ustawy budżetowej czy, co ważne, ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Wydaje się jednak, że wprowadzania ogólnej zasady z mnóstwem wyjątków jest niepotrzebnym rozbudowywaniem ustawy o zbędne normy.
Nowelizacja skraca również niezwykle wydłużony termin, po którym najwcześniej może odbyć się rozprawa. Nowela grudniowa wprowadziła zasadę, że termin rozprawy wyznacza się na trzy lub nawet sześć miesięcy (dla spraw rozpatrywanych w pełnym składzie), licząc od dnia zawiadomienia uczestników postępowania o rozprawie. Oznaczała to, że Trybunał nie mógł spraw pilnych rozpatrywać… pilnie. Najnowsza nowelizacja wprowadza termin 60 dniowy. Jest to mniej niż 6 miesięcy, mniej niż 3 miesiące, ale wciąż uniemożliwia szybką kontrolę konstytucyjności przepisów. Oczywiście, można podnieść zarzut, że postępowania przez Trybunałem Konstytucyjnym potrafią trwać latami – i niewątpliwie tak jest. Pytanie tylko, czy to wystarczający argument, aby opieszałość TK „wzmacniać” tego rodzaju zapisami?
Wielkie kontrowersje wzbudziło w zeszłym roku wprowadzenie zasady rozpatrywania spraw co do zasady przez pełny skład Trybunału, tj. co najmniej 13 sędziów. Dla porównania, do tej pory pełny skład wynosił co najmniej 9 sędziów. Oczywiście, sam fakt rozpatrywania spraw przez pełen skład nie wydaje się w żaden sposób stanowić „zagrożenia dla demokracji” czy „pozbawienia Trybunału samodzielności”. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Do tej pory jedną z przesłanek skierowania sprawy do rozpoznania przez pełen skład Trybunału była szczególna zawiłość sprawy. O uznaniu sprawy za zawiłą decydował Prezes TK, z własnej inicjatywy lub na wniosek składu orzekającego. Teraz będzie wystarczyło, że sprawę uzna za szczególnie zawiłą Prezydent lub Prokurator Generalny. To jawna ingerencja w orzeczniczą niezależność Trybunału, bo przedstawiciele władzy wykonawczej będą w ten sposób mogli decydować o sposobie rozpoznawania sprawy sądowej.
Do tej pory same orzeczenia zapadały zwykłą większością głosów. Była to proste przeniesienie zapisu wciąż obowiązującej Konstytucji RP z 1997 r., która w artykule 190 § 5 stanowi: „Orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego zapadają większością głosów„. Pozornie przywraca to dzisiejsza nowelizacja, bo w art. 68 ust. 1 zapisano: „Orzeczenie zapada zwykłą większością głosów„. Co z tego, skoro już w ust. 2 posłowie uznali, że kwalifikowana większość 2/3 głosów wymaga rozstrzygnięcie m.in. w przedmiocie uznania ustawy za niekonstytucyjną, jeśli orzeczenie wydawane jest przez pełen skład Trybunału. A już wyjaśniłem, że de facto decyzję o rozpoznaniu sprawy przez pełen skład podejmować może prezydent lub prokurator generalny.
Wpływ władzy wykonawczej na Trybunał Konstytucyjny nie kończy się na wpływaniu na sposób orzekania. Dotyczy to również postępowań dyscyplinarnych, które do tej pory były wyłączną domenę Trybunału. Jak mówił art. 28 ustawy: „Sędzia Trybunału odpowiada dyscyplinarnie przed Trybunałem za naruszenie przepisów prawa, uchybienie godności urzędu sędziego Trybunału lub inne nieetyczne zachowanie mogące podważać zaufanie do jego bezstronności lub niezawisłości„. Zapisy te miały na celu zagwarantowanie maksymalną niezależność sędziów TK. Postępowanie było dwuinstancyjne i nie przysługiwała od niego kasacja. Najnowszy projekt zakłada, że – mimo skazania przez pełen skład Trybunału – sędzia może jednak zachować urząd, bo wygaśnięcie jego mandatu ma być uzależnione od zgody Prezydenta.
Fascynująca jest tutaj argumentacja przywołana w uzasadnieniu projektu: z jednej strony autorzy piszą, że ww. zgoda jest wynikiem tego, że „Prezydent z mocy ustawy staje się bowiem gwarantem zachowania takiego sędziego zgodnie z prawem i etyką„, a dalej czytamy, że „Zgoda Prezydenta na wygaszenie mandatu w wyniku orzeczenia sądu dyscyplinarnego ma również zagwarantować dodatkową ochronę sędziemu, który mógłby być wydalony ze służby z nadużyciem prawa przez Zgromadzenie Ogólne„. Nie mogę wyjść z podziwu: z jednej strony prezydent mocą urzędu ma gwarantować nieskalaność działalności sędziów TK, a drugiej strony musi bronić jednych sędziów przed niecnymi działaniami innych sędziów TK (w skład Zgromadzenia Ogólnego wchodzą w końcu wszyscy sędziowie Trybunału Konstytucyjnego).
I taka właśnie jest ta nowelizacja – pełna sprzeczności, niechlujnie napisana i przede wszystkim napisana wbrew stanowisku Trybunału Konstytucyjnego, wyrażonego w marcu tego roku. Za ładnymi hasłami o rzekomym powrocie do rozwiązań sprzed konfliktu o Trybunał (czyli sprzed uchwalenia ustawy przez Platformę Obywatelską w czerwcu 2015 r.) kryją się lekko upudrowane rozwiązania przyjęte przez Prawo i Sprawiedliwość w grudniu zeszłego roku. Najbardziej krytykowane rozwiązania, dotyczące m.in. kolejności rozpatrywania spraw czy składu sędziowskiego, tylko nieco się zmieniły, a w praktyce stanowią powielenie kontrowersyjnych zapisów grudniowej nowelizacji. Nie muszę w tym miejscu przypominać, że zapisy te zostały już w marcu uznane przez Trybunał za niezgodne z Konstytucją. Jaki zatem jest cel ich powtórzenia w najnowszej nowelizacji? Z pewnością celem tym nie jest uchwalenie dobrej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym.