Ogłoszony kilka dni temu projekt budżetu na kolejny rok jest wyjątkowy. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wydatki państwa mają być dokładnie na tym samym poziomie, co wpływy do budżetu. W obecnych realiach to oznacza jedno – szukanie każdej możliwej złotówki. Oczywiście u przedsiębiorców i najlepiej zarabiających Polaków.
To było do przewidzenia od samego początku. Stara zasada ekonomiczna głosi, że rząd nie ma swoich pieniędzy, więc żeby komuś coś dać, trzeba najpierw zabrać komuś innemu. Czasy się zmieniają, ale podstawowe prawa ekonomii pozostają niezmienione. Rozpoczęła się właśnie kampania wyborcza do jesiennych wyborów. Nie da się ukryć, że 5 lat temu Prawo i Sprawiedliwość postawiło poprzeczkę niesamowicie wysoko. Wtedy nie wierzyliśmy, że cokolwiek będzie w stanie przebić flagowy pomysł rządu, czyli program 500 plus. Na pytania, skąd rząd chce wziąć pieniądze na realizację rozbuchanego programu socjalnego, słyszeliśmy krótką odpowiedź: wystarczy nie kraść.
To oczywiście wyłącznie polityczna narracja, a brutalna rzeczywistość jest zupełnie inna. Ogłoszony projekt budżetu bez deficytu należy oczywiście chwalić ze wszystkich stron. Zasadne jest jednak pytanie, gdzie rząd chce nagle znaleźć pieniądze. W zasadzie pytanie powinno brzmieć inaczej – jak wysokie będą kolejne obciążenia dla przedsiębiorców i pracujących Polaków. Gospodarka nie rośnie od wypłacania emerytur i rozdawania pieniędzy podatnikom, a rząd doskonale o tym wie. Po prostu głośno nie mówi mało wygodnych rzeczy. Na przykład tego, gdzie chce znaleźć dodatkowe 5 miliardów złotych do kasy.
Limit składek ZUS 2019 do likwidacji
To kwota, obok której trudno przejść obojętnie. Zwłaszcza że to pieniądze należące do grupy, która do wyborców obecnie rządzącej partii raczej nie należy. Z kolei te pieniądze mają zostać przeznaczone w większości na potrzeby grupy, która do wyborców zdecydowanie należy. Plan genialny w swojej prostocie. Co prawda wcześniejsze próby zostały zablokowane przez sam Trybunał Konstytucyjny, ale nie z powodów merytorycznych, a kwestii proceduralnych. Projekt budżetu na 2020 rok wprost zakłada zniesienie limitu składek ZUS dla najlepiej zarabiających. Business Insider dotarł do założeń projektu nowego budżetu, gdzie jasno wskazano źródło tych 5 miliardów złotych. Limit składek ZUS 2019 ma zostać zniesiony.
To nie jest tak, że konsekwencje zniesienia limitu składek dotkną wyłącznie tych najlepiej zarabiających. Ci w pierwszej kolejności albo wyemigrują, albo zaczną korzystać z innych, korzystniejszych form opodatkowania. Dodajmy przy tym, że to grupa najbardziej wykształconych specjalistów, tak bardzo przecież naszej gospodarce potrzebnych. To zaledwie 2% wszystkich podatników. Większość obywateli może nawet przyklasnąć temu rozwiązaniu. W końcu, dlaczego istnieje jakakolwiek grupa zawodowa, która płaci „preferencyjne” składki ZUS mimo tego, że zarabia znacznie więcej? Odpowiedź jest banalnie prosta. Ustawodawca do tej pory wychodził z założenia, że ta wąska grupa najlepiej zarabiających jest w stanie tak zabezpieczyć swoją finansową emeryturę, że nie ma potrzeby, aby korzystali z publicznego systemu. Zamiast jednej emerytury w wysokości kilkunastu albo nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie, lepiej jest wypłacić kilkanaście niższych emerytur. Rozwiązanie ze wszech miar sprawiedliwe.
Limit składek ZUS to ochrona naszych wspólnych pieniędzy
Niestety obecny rząd widzi to inaczej i pieniądze te w zasadzie zabiera i nie oferuje niczego w zamian. Tym samym kolejne rządy będą miały nie lada orzech do zgryzienia w poszukiwaniu zastrzyku gotówki do wypłaty gigantycznych emerytur wąskiej grupie obywateli. Dodajmy, że pieniędzy znowu będzie szukał w kieszeniach nas wszystkich. Gdyby więc intencją rządu była reforma systemu, to tematem nie byłoby zniesienie limitu składek ZUS, a jedynie jego zwiększenie. Można dyskutować o tym, jak wysoki powinien być ten limit, ale na pewno nie o tym, aby go zlikwidować w całości.
Wytłumaczenie tych działań jest brutalnie proste. Pieniądze zabierzemy już teraz, a emerytur przecież i tak nie będzie.