Lockdown na Łotwie musi zostać potraktowany przez nas jak światło ostrzegawcze. Ten niewielki kraj bałtycki jest w tej chwili w fatalnej sytuacji epidemicznej, jednej z najgorszych na świecie. Wariant delta atakuje głównie osoby niezaszczepione. A jest ich na tyle dużo, że szpitale doszły do stanu skrajnego przeciążenia. Na Łotwie tymczasem jest tyle samo w pełni zaszczepionych osób co u nas.
Lockdown na Łotwie
Lockdown na Łotwie rozpocznie się jutro, czyli 21 października i potrwa przez cztery tygodnie, do połowy listopada. Wszystko dlatego, że wskaźniki nowych zachorowań w tym niespełna 3-milionowym kraju biją w ostatnich dniach rekordy. Codziennie wykrywa się około 2500 zakażeń koronawirusem. Przez poprzednie fale najwyższe wyniki na Łotwie sięgały 1500 przypadków dziennie. Władze Łotwy przyznają: szczepionki przeciw Covid-19 działają, ale co z tego, skoro połowa społeczeństwa nie jest zabezpieczona przed ciężkim przebiegiem choroby. I to te osoby przede wszystkim oblegają dziś szpitale.
Dlatego premier Łotwy Krisjanis Karins publicznie przeprosił te 49% społeczeństwa, które zdecydowało się zaszczepić. Stwierdził, że to przez nieodpowiedzialność tej drugiej połowy teraz będą musieli cierpieć wszyscy. Wprowadzona zostanie bowiem godzina policyjna, zamknięta będzie większość sklepów, nie mówiąc już o barach i restauracjach. A co po 15 listopada? Otwarcie gospodarki, ale tylko dla osób zaszczepionych. Łotwa w międzyczasie wprowadzi bowiem de facto obowiązkowe szczepienia. Bo ten, kto nie będzie miał certyfikatu przyjęcia dwóch dawek, nie będzie mógł korzystać z większości usług publicznych.
W Polsce będzie podobnie?
Warto patrzeć na to, co się dzieje na Łotwie, bo ten kraj, choć dużo mniejszy od nas, jest w podobnej sytuacji do Polski. U nas po dwóch dawkach jest 52% społeczeństwa, czyli niewiele więcej. I już widać, że tam, gdzie szczepienia idą najgorzej (Lubelszczyzna, Podlasie), szpitale zaczynają szybko wypełniać się chorymi. Co będzie, jeśli wariant delta zacznie wymykać się spod kontroli? Na razie rządzący kategorycznie przekonują, że póki co nie ma mowy o wprowadzaniu żadnych obostrzeń. Tym bardziej nie mówią o realnie działających przywilejach dla zaszczepionych (dziś są one iluzoryczne, bo nie działa weryfikacja zaszczepionych). Wszystko z powodu obaw o spadek popularności partii rządzącej, która w osobach sceptycznie nastawionych do szczepień widzi swój elektorat.
Nikt z nas nie chce kolejnego lockdownu i na pewno u wielu z nas informacja z Łotwy wywołała poważne zaniepokojenie. Zastanówmy się jednak czy władze tego kraju nie postąpiły bardziej odpowiedzialnie niż postępują władze Polski, wyraźnie lekceważące zagrożenie epidemiczne. W tym bałtyckim kraju zacisną zęby na miesiąc, ale wyjdą z tego z zapewne mocno wyszczepionym społeczeństwem. U nas tymczasem pandemia może cały czas pełzać, bo nic nie wskazuje na to, by chętnych do zaszczepienia pojawiło się więcej niż te 52%. Jedno jest pewne – w połowie listopada będziemy wiedzieli kto wyszedł na tym wszystkim lepiej – Łotysz czy Polak.