Chińska armada ćwiczy całkowitą blokadę jednego z najważniejszych punktów na mapie współczesnego świata
W poniedziałek Chiny rozpoczęły manewry wojenne swojej marynarki wojennej na wodach otaczających Tajwan. Warto już teraz wspomnieć, że były one największe i najbardziej agresywne od lat. Nazwano je z dość typowym patosem "Misja Sprawiedliwości". Sprawiedliwością byłoby oczywiście przyłączenie z powrotem do kin kontynentalnych jednego z ostatnich dawnych chińskich terytoriów, które znajdują się poza kontrolą Pekinu.
Zdaniem władz Tajwanu, w manewrach wzięło udział co najmniej 28 okrętów wojennych i 89 samolotów. Strzelano z użyciem ostrej amunicji. Przy okazji chińskie samoloty zignorowały nieoficjalną linię rozdzielającą terytorium kontrolowane przez obydwie strony. Oficjalnym celem całej operacji było sprawdzenie gotowości sił morskich i powietrznych do kontrolowania kluczowych portów oraz innych strategicznych obszarów. Co szczególnie istotne: chińskie siły ćwiczyły w taki sposób, by praktycznie otoczyć Tajwan. Przez wspomnianą kontrolę powinniśmy więc rozumieć zdolność do zorganizowania blokady morskiej.
Siłą rzeczy władze w Tajpej uważają działania Pekinu za prowokację i formę militarnego zastraszenia. Deklarują przy tym gotowość do obrony demokracji w razie potrzeby. Co na to władze w Pekinie? Tamtejsze Ministerstwo Spraw Zagranicznych określiło manewry dookoła Tajwanu jako "surową karę wobec sił separatystycznych". Karę za zakup broni z USA o wartości 11 mld dolarów.
Na uwagę zasługują także słowa prezydenta kontynentalnych Chin Xi Jinpinga, który co prawda twierdzi, że jego największym marzeniem byłoby "pokojowe zjednoczenie", ale równocześnie nie wyklucza zajęcia Tajwanu metodami zbrojnymi. Xi Jinping ma 72 lata. Jest – przynajmniej oficjalnie – raptem o rok młodszy od Władimira Putina.
Manewry dookoła Tajwanu to kolejna odsłona sporu toczącego się od co najmniej 1949 roku
Dlaczego właściwie Chinom tak bardzo zależy na Tajwanie? Odpowiedź na to pytanie kryje się w rezultacie chińskiej wojny domowej toczącej się w latach 1927-1949. Nacjonalistyczny rząd partii Kuomintang został ostatecznie pokonany przez wspieranych przez chińskich komunistów Mao Zedonga. Bardzo im pomogła nie tylko korupcja i niekompetencja nacjonalistów, ale także ogromne wsparcie materiałowe ze strony Związku Radzieckiego. Komuniści opanowali całe kontynentalne Chiny, a nacjonaliści uciekli na Tajwan. Wyspy nie udało się zdobyć władzom w Pekinie do dzisiaj, pomimo wielu podejmowanych do tej pory prób.
Teoretycznie obydwie strony konfliktu uważają się za "te prawdziwe Chiny", a przeciwnika za "zbuntowaną prowincję" lub "zbuntowane dosłownie wszystkie pozostałe prowincje". Tajwan nie może ogłosić formalnej niepodległości bez ostatecznego zerwania z dziedzictwem Republiki Chińskiej oraz dania Pekinowi pretekstu do inwazji. Równocześnie brak statusu uznawanego międzynarodowego państwa utrudnia prowadzenie dyplomacji z innymi krajami. Chiny Ludowe bardzo pilnują, by żadne liczące się na arenie międzynarodowej państwo nie uznawało Tajwanu za oddzielny byt. Te zaś, które pozwolą sobie na bardziej ostentacyjne wyrazy uprzejmości wobec Tajpej, zwykły karać metodami dyplomatycznymi albo gospodarczymi.
Równocześnie Tajwan pozostaje kulturowo nieskażony komunizmem i totalitaryzmem. Mieszkańcy wyspy z każdym kolejnym pokoleniem mają coraz mniej wspólnego z "pobratymcami" z kontynentu. Używają nawet innego pisma. Chiny kontynentalne stosują alfabet uproszczony, Tajwan tradycyjny. Zdecydowana większość mieszkańców wyspy preferuje stan obecny. Poparcie dla formalnego ogłoszenia niepodległości jest raczej niskie, podobnie jak zjednoczenie z Pekinem.
Jeżeli kogoś to pocieszy, to USA Donalda Trumpa zawodzą nie tylko Europę, ale także sojuszników w regionie Pacyfiku
Ktoś mógłby w tym momencie spytać, co nas właściwie Tajwan obchodzi? Okazuje się, że bardzo wiele. Wyspiarskie de facto państwo cały czas pozostaje światowym liderem w produkcji półprzewodników. W dzisiejszych czasach ten, kto kontroluje półprzewodniki, kontroluje cały świat. Pekin już ma całkiem niezły sposób na szachowanie świata w postaci ograniczeń w eksporcie metali ziem rzadkich. Wydawać by się więc mogło, że chińskie manewry dookoła Tajwanu spotkają się ze zdecydowaną reakcją głównego rywala Chin w postaci Stanów Zjednoczonych. W końcu świeżo co ogłoszona strategia bezpieczeństwa sugeruje porzucenie relacji atlantyckich na rzecz zwrócenia się ku Pacyfikowi i Azji. Tak się jednak nie stało. Prezydent Donald Trump bagatelizuje "Misję Sprawiedliwości" twierdząc, że Chińczycy przecież przeprowadzają jakieś manewry w okolicy od 20 lat i nic się złego nie stało.
Nie da się jednak ukryć, że przez ostatnie 20 lat wiele się zmieniło. Na przykład Chiny zbudowały najliczniejszą marynarkę wojenną na świecie, którą zresztą stale rozbudowują. US Navy przewyższa Marynarkę Wojenną Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej pod względem tonażu okrętów, liczby nowoczesnych lotniskowców i doświadczenia załóg. Nie da się jednak ukryć, że równocześnie Amerykanie mają pewne problemy z wyścigiem morskim z Chinami. Na przykład potencjał ich stoczni wojskowych zauważalnie osłabł. Niektóre nowsze klasy amerykańskich okrętów wojennych okazały się nie spełniać pokładanych w nich nadziei, jak na przykład niszczyciele klasy Zumwalt. Do tego Donald Trump wymyślił sobie budowę "złotej floty" z wielkimi pływającymi celami na czele w postaci "pancerników", które oczywiście musiał nazwać okrętami klasy Trump.
Owszem, US Navy zapewne byłaby wciąż w stanie przepędzić albo zatopić każdą chińską inwazję na Tajwan. Pytanie jednak brzmi: czy USA byłyby w stanie zdecydować się na takie posunięcie? Śmiem wątpić. Prawdę mówiąc, brak amerykańskiej reakcji na działania Chin podpowiadają, że cały ten mityczny "zwrot ku Pacyfikowi", który w tamtejszej polityce pojawia się co najmniej od czasów Barracka Obamy, to po prostu słabo zawoalowane pragnienie powrotu do izolacjonizmu. Winy nie ponosi wyłącznie administracja Donalda Trumpa. Już wcześniej Tajwan był traktowany przez Amerykanów instrumentalnie. Strategia "strategicznej dwuznaczności" sprowadzała się do niezapewniania, że USA pospieszą Tajwanowi z pomocą w razie inwazji i równocześnie niezaprzeczania takiemu obrotowi sprawy.