Maseczki na szlakach górskich i plażach? Ten obowiązek wraca na dobre, szczególnie że Polska powoli staje się jedną wielką żółtą i czerwoną strefą. Wszystko dlatego, że wciąż nawet najbardziej odludne miejsca są traktowane jak taka sama przestrzeń publiczna co centrum zatłoczonego miasta. A wystarczyłoby, by polskie władze wyciągnęły wnioski z absurdalnych błędów popełnionych pół roku temu.
Maseczki na szlakach
Władze Tatrzańskiego Parku Narodowego potwierdziły dziś, że w czasie gdy powiat podhalański będzie objęty czerwoną strefą (a od połowy października również żółtą), osoby korzystające z górskich szlaków będą musiały zasłaniać usta i nos. Podobna sytuacja będzie w Sopocie, gdzie spacer po plaży będzie wiązał się z koniecznością noszenia maseczki lub przyłbicy. Bo jeśli obowiązek zakrywania twarzy dotyczy wszystkich przestrzeni publicznych, to niestety nie ma tutaj żadnych wyjątków.
Bardzom ciekaw, jak ten absurd będzie egzekwowany. https://t.co/c77xOYRXCp
— Łukasz Warzecha (@lkwarzecha) October 2, 2020
Ale wcale nie musiałoby tak być. Przypominam – władza na początku lockdownu wprowadziła dziesiątki ograniczeń za pomocą nie tylko rozporządzeń, ale też konferencji prasowych, infografik, wpisów na Twitterze czy wytycznych publikowanych na stronie ministerstwa. Ba, nie miała problemu ze zmienianiem ich bez uprzedzenia – wystarczyło zastąpić jedno, dwa słowa na stronie, by potem twierdzić że „dokonana została korekta”. Dlatego nie przemawiają do mnie argumenty mówiące o tym, że definicja „przestrzeni publicznej” jest niezmienna i nie da się wprowadzić do niej żadnych modyfikacji.
Głupie zakazy są przeciwskuteczne
Chyba każdy zdrowo myślący człowiek przyzna, że przed wirusem lepiej obroni się organizm człowieka dbającego o tężyznę fizyczną. Nie mamy też chyba wątpliwości, że w miejscach odludnych, przewiewnych i takich, w których ludzi jest na lekarstwo, ryzyko zakażenia się jakimkolwiek wirusem jest po prostu zerowe. Tymczasem wygląda na to, że wszystko zmierza w kierunku utrudnienia ludziom spacerów po świeżym powietrzu i praktycznego uniemożliwienia uprawiania sportu pod chmurką.
Przypominam, że mamy za sobą wakacje. Wakacje, które Polacy spędzili w dużej mierze tak, jakby pandemii w ogóle nie było. Tłumy na plażach, na Giewoncie, przy jeziorach, w kolejce na Kasprowy Wierch to obrazki, jakie wszyscy pamiętamy doskonale. I co? I okazało się, że epidemia koronawirusa nie eksplodowała przez to na niebotyczną skalę. Wirus zaczął się na nowo panoszyć po tym jak nastąpił powrót do szkoły uczniów, a ich rodzice zaczęli znów normalnie jeździć do pracy. Jaki jest zatem sens w takiej sytuacji zniechęcać ludzi do wyjeżdżania na, wyludnione przecież jesienią, górskie szlaki?
Jeszcze nie jest za późno. Jest wciąż szansa, by nie zacząć bawić się w niedorzeczne zamykanie lasów czy otaczanie wejść na plażę czerwonymi taśmami. O wiele skuteczniej bronimy się przed wirusem jeśli wiemy, że dane regulacje są racjonalne – na przykład dotyczące zakrywania ust i nosa w sklepach czy komunikacji miejskiej. Mam poczucie, że dziś resortem zdrowia kieruje zdecydowanie bardziej racjonalnie myślący urzędnik niż Łukasz Szumowski. Oby Adam Niedzielski rozsądniej korzystał z możliwości nakładania na Polaków restrykcji.