Metoda "na Ukraińca" opiera się na tym, że polskie służby nie mają jak sprawdzić bajki opowiadane przez właścicieli aut
System wychwytywania sprawców wykroczeń drogowych za pomocą fotoradarów i innych pokrewnych urządzeń ma pewną poważną wadę. Nigdy tak naprawdę nie ma pewności, kto kierował pojazdem w momencie złamania przepisów. Ktoś mógłby powiedzieć, że wystarczy ukarać właściciela auta. Rzecz jednak w tym, że ten może wskazać prawdziwego sprawcę. Co jednak w sytuacji, gdy taka osoba nie istnieje?
Nie są to wcale rozważania teoretyczne. W Polsce od lat popularnością cieszy się tzw. metoda "na Ukraińca". Od strony formalnej wygląda to w następujący sposób. Właściciel samochodu osobowego otrzymuje mandat za wykroczenie drogowe. Dla uproszczenia przyjmijmy, że faktycznie to on je popełnił. Siłą rzeczy ani myśli zapłacić. W tej sytuacji stosuje się art. 78 ust. 4 prawa o ruchu drogowym.
Właściciel lub posiadacz pojazdu jest obowiązany wskazać na żądanie uprawnionego organu, komu powierzył pojazd do kierowania lub używania w oznaczonym czasie, chyba że pojazd został użyty wbrew jego woli i wiedzy przez nieznaną osobę, czemu nie mógł zapobiec.
Nasz kierowca odpowiada więc, że pojazdem kierował wymieniony z imienia i nazwiska obywatel Ukrainy, z którym właściciel pojazdu w ogóle nie ma kontaktu, nie zna jego adresu. Wie za to, że taka osoba była w Polsce tylko na kilka dni. Nasz przykładowy Ukrainiec jest całkowicie zmyślony. Bajeczka z pewnością budzi wątpliwości funkcjonariuszy, ale równocześnie jest nieweryfikowalna. Rezultat? Umorzenie postępowania i całkowita bezkarność prawdziwego sprawcy wykroczenia.
Nie tak dawno profil "bandyci drogowi" opublikował w serwisie X zdjęcie decyzji naczelnika wydziału prewencji Komendy Powiatowej Policji w Łowiczu. Opisany w niej stan faktyczny odpowiada scenariuszowi opisanemu przeze mnie wyżej. Właściciel BMW wskazał personalia obywatela Ukrainy, których policja nie była w stanie zweryfikować. W rezultacie postępowanie trzeba było umorzyć.
Ministerstwo Infrastruktury szykuje rozwiązanie, które może i będzie skomplikowane, ale ma szansę okazać się skuteczne
Czy to oznacza, że możemy jeździć nieprzepisowo bez obaw, że zapłacimy jakiś mandat? Odpowiedź na to pytanie jest złożona. Równocześnie będzie ona zasadniczo twierdząca. Rzecz w tym, że obecnie przepisy nie zapewniają policji oraz Głównemu Inspektoratowi Transportu Drogowego narzędzi, które pozwalałyby zmusić właściciela samochodu do ujawnienia tożsamości prawdziwego kierowcy. Musiałby on mieć wyjątkowego pecha, żeby fotoradar albo nagranie zrobione przez innego kierującego wyraźnie uchwyciło twarz takiej osoby. Metoda "na Ukraińca" pozostaje więc skuteczna. W rezultacie wyegzekwować udaje się raptem 60 proc. wysłanych wezwań.
Może się to jednak zmienić. Dziennik Gazeta Prawna poinformowała w czwartek o planach Ministerstwa Infrastruktury, które mają sprawić, że metoda "na Ukraińca" przestanie być skuteczna. Nowe przepisy mają nałożyć na właściciela pojazdu dodatkowe obowiązki. Nie wystarczy już wskazanie potencjalnie nieprawdziwych personaliów kierowcy. Będzie trzeba jeszcze podać GITD jego dokładnego adresu. Jakby tego było mało, właściciel auta będzie musiał jeszcze uzyskać od kierowcy-sprawcy potwierdzenie, że to rzeczywiście on popełnił wykroczenie wraz ze zobowiązaniem, że zapłaci mandat.
Wszystkie te dodatkowe czynności rzecz jasna spadną na właściciela samochodu. Co w sytuacji, gdyby mu się to nie udało? Ktoś mógłby pomyśleć, że po prostu będzie musiał zapłacić mandat samemu. To byłoby jednak zbyt proste. Pojazd trafi na specjalną czarną listę. Jeżeli w trakcie kontroli drogowej zostanie przyłapany na kolejnym wykroczeniu, to kierowcy zostanie zabrany dowód rejestracyjny. Jeśli rzeczywiście auto prowadzi kierowca z zagranicy, to trafi ono na policyjny parking. Właściciel odzyska je dopiero po zapłaceniu kaucji.
Prawdę mówiąc, jestem sceptyczny co do tych zmian. To nie tak, że wieszczę ich nieskuteczność. Po prostu wydaje mi się, że proponowany przez resort infrastruktury mechanizm jest przesadnie skomplikowany. Zamiast tego lepiej byłoby wprowadzić do przepisów przysłowie "dobry zwyczaj, nie pożyczaj" i najzwyczajniej w świecie obciążyć obowiązkiem zapłaty mandatu właściciela samochodu. Można mu dać prawo domagania się zwrotu pieniędzy od kierującego w postępowaniu cywilnym. Dzięki takiemu rozwiązaniu metoda "na Ukraińca" zniknęłaby momentalnie.
Na jednoznaczną pochwałę zasługuje za to wyraźne nadanie GITD prawa do występowania przed sądami jako oskarżyciel w sprawach o niewskazanie kierującego. Rozwiąże to wątpliwości sądów co do tego, czy takie uprawnienie rzeczywiście istnieje. Tym samym spadnie liczba postępowań umorzonych z przyczyn czysto formalnych.