Dawno, dawno temu, jeszcze na studiach, miałem ambicję zmierzenia się w swojej pracy magisterskiej z tematem statusu aranżera na gruncie prawa autorskiego. Zacząłem pisać i… generalnie muzyka w prawie autorskim sprawiła, że bardzo szybko się poddałem.
O ile jeszcze na gruncie praktyki nie stwarza to aż takiej trudności, tak w aspekcie teoretycznym w mojej ocenie relacja prawa autorskiego z muzyką jest materią niezwykle trudną do zdefiniowania. A w sensie naukowym – wręcz niemożliwą, jeżeli za wiedzą praktyczną nie płynie przy okazji teoretyczna i praktyczna wiedza muzyczna.
Kilka tygodni temu mieliśmy okazję na łamach Bezprawnika reklamować książkę „Muzyka w prawie autorskim”, za którą stoi dr Grzegorz Mania i Polskie Wydawnictwo Muzyczne. Autor jest nie tylko prawnikiem, ale też pianistą wykształconym w Krakowie oraz Londynie, zaś w gronie jego naukowych mistrzów znajdują się najznamienitsze nazwiska naukowców odpowiedzialnych za polską debatę o prawie autorskim (jak np. prof. Janusz Barta). Warto przy tym nadmienić, że to nie jest publikacja napisana w starannie wyprasowanym fraku znad XVI-wiecznego pianina, autor doskonale orientuje się w tym kim jest Kraftwerk albo Daft Punk.
Dobra książka o muzyce w prawie autorskim
W ramach kampanii umówiliśmy się z wydawnictwem na krótką notkę o tym, że książka powstała i można ją kupić tutaj, natomiast już niekomercyjnie chciałbym dodać jeszcze kilka słów od siebie, ponieważ bardzo przypadła mi ona do gustu. To jest taki sposób pisania o prawie, który preferuję i sam staram się promować, jak na przykład w przypadku świetnego przewodnika Macieja Gawrońskiego po RODO.
„Muzyka w prawie autorskim” nie jest podręcznikiem prawniczym, to raczej książka, którą po prostu dobrze się czyta. Skala odwołań do języka prawniczego i konstrukcji stricte kodeksowych jest tu raczej niewielka (co zupełnie nie ujmuje dziełu zawartości ważnych informacji). Autor przystępnym językiem tłumaczy dlaczego zjawisko prawa autorskiego w kontekście muzyki jest tak gigantycznym wyzwaniem, momentami prezentując zresztą dość gorzkie wnioski, które osobiście podzielam. Nie brakuje rozważań teoretycznych czy konfrontacji dogmatycznych na temat utworu muzycznego. Jednocześnie jednak blisko 200 stron tej publikacji to konkretna wiedza praktyczna. Taka, że ktoś znad swojego saksofonu lub Cubase’a nie raz pewnie będzie w tle nerwowo wertował karty.
Odbiorców tego dzieła podzieliłbym więc na trzy grupy: prawników, muzyków oraz osoby ciekawe świata. W kontekście każdej z tych grup publikacja broni się swoją treścią oraz konstrukcją, konfrontując ze sobą przepisy, realia, głosy polskiej i międzynarodowej doktryny czy orzecznictwa np. TSUE. Bardzo podoba mi się, że spora część rozważań prawnych, zwieńczona jest czerwoną ramką, która językiem z elementarza tłumaczy muzykowi co może zrobić, a na co lepiej się nie decydować. Oczywiście – o ile takie rozgraniczenie jest w ogóle możliwe, a to szczególnie w przypadku muzyki jest bardzo trudne do jednoznacznego zdefiniowania.
„Muzyka w prawie autorskim” – dla prawników i dla ludzi
Z „Muzyki w prawie autorskim” Grzegorza Manii dowiemy się więc jak, jako muzyk, kompozytor, aranżer, producent, a nawet DJ podchodzić do kwestii plagiatu muzycznego, inspiracji czy choćby modnego w ostatnich latach samplingu. Niewątpliwie z książki wybrzmiewa doświadczenie muzyczne autora, które w kompetentny sposób pozwala pewne rzeczy wiedzieć i przede wszystkim w równie kompetentny sposób pozwala pewnych rzeczy nie wiedzieć. Jakkolwiek zaskakująco to brzmi, tak przyjęte stanowisko jasnego zakrojenia ram naszych możliwości definicji pewnych zjawisk, jest o wiele bardziej użyteczne niż karkołomne, pozbawione sensu próby definicji niedefiniowalnego.
Z mojej perspektywy dla prawników mających styczność z prawem autorskim oraz artystów – muzyków, filmowców, montażystów, youtuberów itd. – jest to lektura konieczna, a ponadto – szczęśliwie – jest to też lektura dobra. Polecam.
Artykuł powstał we współpracy z PWM