Rząd próbuje ruszyć na ratunek barom mlecznym. W efekcie ogromnej inflacji ceny również tam szybują w górę. A wielu z ich regularnych klientów nie jest w stanie udźwignąć tego finansowo. Stąd pomysł ministerstwa finansów, by nieco zmodyfikować system dotacji, tak by więcej miejsc było do nich uprawnionych.
Na ratunek barom mlecznym
Gdy zastanawiamy się co zdrożeje w 2022 roku, to produkty spożywcze wymieniamy jednym tchem obok prądu, gazu i benzyny. To rosnące ceny jedzenia wpływają jednak w szczególny sposób na zasobność naszych portfeli. Internet zalewają zdjęcia sklepowych cen sprzed roku zestawionych z tymi obecnymi i w przypadku wielu towarów porównania wypadają szokująco. Podobnie jest w przypadku miejsc serwujących posiłki. Ceny wzrosły nie tylko w restauracjach, ale i w barach mlecznych, w których stołują się także ci najubożsi.
A że „mleczaki” jeszcze dobrze nie podniosły się po pandemii koronawirusa, a już spotyka je kolejna plaga, to trzeba szukać rozwiązania ratunkowego. Znalazło się ono w najnowszym projekcie rozporządzenia Ministra Finansów. O co chodzi? Pomysł jest dwojaki. Z jednej strony zwiększone zostaną dotacje dla barów mlecznych. Było 40%, będzie 55% rekompensaty za produkty zakupione do przygotowywania jedzenia. Dotacja będzie jednak uzależniona od wysokości narzutu, stosowanego przez dany bar. Narzutu, czyli różnicy między półproduktami a ostateczną ceną posiłku. Ma on zostać zmniejszony z 56% do 45%, co ma w optymistycznej wersji obniżyć ceny jedzenia, a w realistycznej zatrzymać je chociaż w miejscu.
Mleczaki potrzebne jak rzadko kiedy
Projekt jest w tej chwili konsultowany, więc właściciele barów mają okazję wypowiedzieć się na temat tego czy to rozwiązanie ułatwi im działalność i ulży klientom. Pewne jest to, że na zmianę prawa czas jest odpowiedni, w końcu wszyscy już oszczędzamy przez drożyznę. A jednym ze sposobów jest stołowanie się w miejscach takich jak „mleczaki”. Pytanie co rząd zrobi z innymi biznesami, których los z powodu inflacji jest zagrożony. Chyba każdy z nas widział ostatnio zamykające się restauracje. To, czego nie zrobił im lockdown, robi drożyzna, bo właściciele kupują coraz droższe towary i muszą podwyższać ceny w karcie. Dziś zajrzałem w menu jednej z knajp nad gdańską Motławą. Najtańsze danie główne… 46 złotych. Cóż, dobrze że obok był mleczak.