Nowa frakcja odpadów już obowiązuje. Nie wolno nam wyrzucać do pojemnika na śmieci zmieszane wszelkiego rodzaju tekstyliów. Rezultat był niestety zgodny z przewidywaniami. W większości zużyte ubrania, ścierki, prześcieradła czy szmaty musimy sami zanieść do PSZOK-ów. Jest więc gorzej niż w przypadku odpadów wielkogabarytowych, których odbiór przynajmniej możemy co jakiś czas zamówić.
Gminy nie muszą od nas odbierać zużytych tekstyliów, więc zazwyczaj nie zamierzają tego robić
Początek tego roku przyniósł poważną zmianę, która prędzej czy później dotknie większość gospodarstw domowych w Polsce. Od 1 stycznia pojawiła się nowa frakcja odpadów obowiązująca w ramach obowiązku segregowania domowych śmieci. Mowa o tekstyliach. Nie możemy już wrzucać do pojemnika na odpady zmieszane nie tylko zużytych ubrań, ale także wszystkiego, co stanowiło kiedyś tkaniny. W grę wchodzą więc także ścierki, szmaty, kołdry, koce, prześcieradła, firanki, zasłony czy narzuty.
Skąd wziął się nowy obowiązek? Samorządy i władze centralne starają się nas przekonać, że chodzi o realizację postanowień unijnej dyrektywy z 2018 r., która niejako wymusiła nowelizację krajowych przepisów wchodzących życie właśnie od 1 stycznia. Jest to jednak tylko półprawda, która nie dotyka istoty problemu z segregowaniem odpadów po nowemu.
Otóż można było nową frakcję wprowadzić w całkiem rozsądny sposób, a więc kopiując rozwiązania dotyczące na przykład odpadów plastikowych. Zamiast tego ustawodawca stwierdził najwyraźniej, że zdrowy rozsądek jest przereklamowany i postanowił nie narzucać gminom obowiązku odbioru zużytych tekstyliów od mieszkańców. Cóż więc mamy zrobić z takimi śmieciami? Powinniśmy zanieść je do gminnego PSZOK-u. Łaskawe ich odebranie stanowi minimum tego, co nowe prawo wymaga od samorządów i spółek zajmujących się gospodarką odpadami.
Rezultat jest bardzo łatwy do przewidzenia. Znajdą się rzecz jasna gminy, które wychodzą poza wspomniane minimum i rzeczywiście wprowadzają jakąś formę odbioru tekstylnych śmieci z domów. Nie jest to zresztą jakieś karkołomne wyzwanie natury logistycznej. Skoro takie odpady rzeczywiście nie wymagają natychmiastowego usunięcia, to można je odbierać na takich samych zasadach, jak śmieci wielkogabarytowe. Raz w miesiącu na życzenie mieszkańca przyjeżdża śmieciarka, która zabiera rzeczy, które ten wystawił pod dom.
Niestety, zdecydowana większość gmin odsyła w tym momencie mieszkańców do PSZOK-ów. Wszystko to w sytuacji, gdy z każdą kolejną zmianą prawa Polacy płacą coraz wyższe rachunki za odpady komunalne. Takie postępowanie nie oznacza jedynie tego, że łatwiej jest pozbyć się z posesji gruzu niż zużytej ścierki. Prowadzi ono także do kilku kolejnych niedogodności.
Nowa frakcja odpadów byłaby dobrym pomysłem, gdyby nie zepsuła jej nieprzemyślana implementacja
Przede wszystkim, nie każdy jest w stanie przynieść swoje śmieci do PSZOK-u. Wśród mieszkańców znajdziemy osoby starsze, niepełnosprawne i niezmotoryzowane. Zużyte tekstylia potrafią zaś być całkiem ciężkie. Dotyczy to zwłaszcza tych przypadków, które nie są ubraniami oraz butami. O „niezmotoryzowanych” wspominam nie bez powodu. W końcu mamy do czynienia także z gminami niebędącymi miastami na prawach powiatu. Mowa o dość rozległym terenie. Wyobraża ktoś sobie staruszka taszczącego wór ze zużytymi kocami kilka kilometrów idącego poboczem wiejskiej drogi?
Jakby tego było mało, PSZOK-i w niektórych gminach wcale nie są tak dostępne mieszkańcom, jak by się wydawało. To w końcu nie tak, że mamy do czynienia z kontenerem, z którego możemy skorzystać o dowolnej porze dnia i nocy. W większych miastach najczęściej mamy do czynienia z otwarciem w godzinach na przykład 9:00 – 17:00 w dni powszednie. Dzięki temu istnieje okienko czasowe, by zawieźć tekstylia po pracy któregoś dnia. W gminach wiejskich nierzadko w grę wchodzi otwarcie przez na przykład dwa dni w tygodniu od 7:30 do 15:30. Czasem bywa lepiej, bo PSZOK otwarty jest przez trzy albo cztery dni.
Siłą rzeczy, dodatkowa niepotrzebna czynność zaburzająca potencjalnie nasz rytm dnia nie zachęca do segregowania odpadów. Tym samym można się spodziewać, że Polacy zaczną poszukiwać rozwiązań nie do końca zgodnych z intencją ustawodawcy, albo wręcz wprost nielegalnych. Z pewnością każdy z nas słyszał dowcip o tym, że w naszym kraju śmieci dzieli się na te do lasu i te do pieca. Prawdopodobnie nowa frakcja odpadów sprawi, że nabierze on nowej aktualności. Jeśli ktoś jednak troszczy się o dobro otaczającej nas przyrody, to po prostu wyrzuci ukradkiem tekstylia do ogólnodostępnych koszy na śmieci.
Krótkowzroczność twórców polskiej implementacji unijnych przepisów jest wręcz smutna. W końcu nowa frakcja odpadów sama w sobie nie jest wcale czymś złym. Zaryzykowałbym wręcz stwierdzenie, że to całkiem rozsądne rozwiązanie. Nie chodzi mi bynajmniej o sam recykling zużytych tekstyliów, choć ten oczywiście jest ważny. Po prostu zalew tanich ubrań podłej jakości sprawia, że unaocznienie obywatelom skali problemu poprzez osobny wór ze śmieciami to wymierna korzyść dla społeczeństwa. Zamiast tego mamy rozwiązanie, które oscyluje gdzieś pomiędzy upierdliwością a bezmyślnością. Szkoda.