Obowiązkowa etyka albo religia dla uczniów polskich szkół to jeden ze sztandarowych pomysłów Ministerstwa Edukacji i Nauki. Chodzi w nim przede wszystkim o pokazanie młodzieży, kto tu ma nad kim władzę. Równocześnie to wybór pozorny, bo nauczycieli etyki jest w Polsce śmiesznie mało, a nowych mają kształcić katolickie uczelnie.
Rodzice powinni decydować o tym, czego uczą się ich dzieci? Tylko wtedy kiedy decydują tak, jak sobie życzy władza!
Polskie władze robią w ostatnim czasie, co tylko mogą, by narzucić wyznawaną przez siebie ideologię społeczeństwu. Swoje wysiłki w szczególności skupiają na młodzieży, która wyjątkowo „bezczelnie” i niewątpliwie złośliwie nie chce ani chodzić na religię, ani nawet popierać Zjednoczonej Prawicy. Stąd takie pomysły, jak zastąpienie wiedzy o społeczeństwie przedmiotem „historia i teraźniejszość”.
Władze oświatowe najwyraźniej chciałyby wykorzystać ten przedmiot jako platformę do indoktrynowania młodzieży ultraprawicową, wręcz prawacką, wizją świata. Zbiór esejów prof. Wojciecha Roszkowskiego, mający pełnić rolę podręcznika do tego przedmiotu, został poddany miażdżącej krytyce ekspertów i wywołał oburzenie w społeczeństwie. Równocześnie środowiska rządowe nie ustają w zachwytach nad zawartymi w nim treściami.
Nie powinno więc dziwić, że równocześnie Ministerstwo Edukacji i Nauki chce zrobić coś z tym, że coraz większy odsetek uczniów wypisuje się z religii. Niektórzy rodzice nawet nie chcą zapisywać dzieci na ten przedmiot. Nawet stara sprawdzona i niezgodna z prawem sztuczka z automatycznym zapisem na religię nie pomaga. Władze oświatowe mają jednak tajną broń. Jest nią obowiązkowa etyka. Jednym ze sztandarowych projektów resortu edukacji jest to, by uczniom i rodzicom odebrać prawo do niewybierania wcale spośród religii i etyki.
Zakładają, że brak wolnej godziny lekcyjnej zniechęci uczniów do rezygnacji z religii. Jeżeli to nie pomoże i rodzice zaczną zapisywać dzieci na etykę zamiast religii, to rządzący mogą liczyć na kwestię kadr. Nieważne jest to, na jaki przedmiot chodzi uczeń. Liczy się to, kto go wykłada. Świeckich nauczycieli etyki jest w Polsce bardzo mało, szkół jest prawie 15 tysięcy. Kto więc będzie prowadzić zajęcia etyki, jeśli nie katecheci? Na wszelki wypadek nowych nauczycieli etyki kształcić będą przede wszystkim uczelnie katolickie. Ktoś się spodziewa, że etyka rzymskokatolicka nie będzie sercem programu nauczania tego przedmiotu?
Ze wciskaniem młodzieży religii tylnymi drzwiami będzie tak, jak z wszechobecnym kultem Papieża Polaka
Obowiązkowa etyka zaprojektowana z góry jako pułapka na niepokornych uczniów ma jednak pewną wadę. Ten sprytny plan Ministerstwa Edukacji i Nauki po prostu nie może się udać. Ani rządzący, ani biskupi nawet nie próbują poważnie podejść do kwestii przyczyn odchodzenia młodzieży do religii. Do Kościoła dopiero zaczyna docierać, że w gruncie rzeczy nie ma za bardzo nic młodym ludziom do zaoferowania. Tymczasem władza świecka nie rozumie, że uparte wciskanie młodym ludziom jakiejś treści przymusowymi metodami przynosi skutek odwrotny do zamierzonego.
Jedni i drudzy mają znakomite studium przypadku tego, co może pójść nie tak, jeśli się przedobrzy z promowaniem jakiejś osoby czy wartości. Mowa o kulcie papieża Jana Pawła II. Tuż po jego śmierci media forsowały pojęcie „pokolenia JP2” sugerując, że młodzi ludzie są tak związani ze zmarłym papieżem i jego nauczaniem. Później okazało się, że to właśnie młodzi zaczęli w niewybredny sposób szkalować osobę Jana Pawła II w Internecie. Co gorsza: niektórzy młodzi ludzie przy okazji robienia sobie żartów zapoznali się z biografią papieża. W tym także z kwestiami pomijanymi w oficjalnym hagiograficznym wizerunku Papieża Polaka.
Zjawisko jest na tyle powszechne, że aż Ministerstwo Sprawiedliwości wydało mnóstwo pieniędzy na katalogowanie memów z papieżem. Politycy Solidarnej Polski wymyślili nawet sobie zaostrzenie przepisów karnych o obrazie uczuć religijnych. Byle tylko nikt nie śmiał robić sobie żartów czy kwestionować wyznawanych przez nich wartości. Tymczasem w szkalowanie papieża włączają się coraz młodsze pokolenia. Niektóre elementy tego ruchu powoli przechodzą do mainstreamu.
Obowiązkowa etyka dla uczniów to kolejny strzał w stopę obrońców konserwatywnej wizji świata
Skąd to się wzięło? Przede wszystkim z upartego wpychania osoby Jana Pawła II do wszystkich możliwych sferach życia publicznego. Szkoły imienia papieża, pomniki papieża, konkursy o papieżu, akademie szkolne o papieżu. Tymczasem stare przysłowie mówi wyraźnie: co za dużo, to nie zdrowo. Momentami bałwochwalczy kult Papieża Polaka sprawił, że młodzi ludzie mają go serdecznie dość.
Warto więc zadać sobie pytanie: czy rządzący naprawdę myślą, że z katolicką wizją etyki będzie inaczej, jeśli będą do niej przymuszać młodych ludzi? Mowa o tych samych młodych, których prawicowi mędrcy całkiem słusznie oskarżają o brak jakiegokolwiek szacunku dla autorytetów. Katolicki konserwatyzm wykładany w formie zakazów i nakazów, wymagający bezrefleksyjnego posłuszeństwa, rzeczywiście ma niewiele do zaoferowania. Na wolnym rynku idei krążących w społeczeństwie jego wartość wydaje się relatywnie niewielka.
Dlatego właśnie władzy wolny rynek przeszkadza. Obowiązkowa etyka, jak już wspomniano, ma pokazać „gówniarzom” kto tu rządzi. To także symptom bezsilności władzy w dziedzinie idei. Przekonać nie mają czym. Ogłupienie za pomocą propagandy też odpada, bo młodzi niespecjalnie chcą dziś oglądać telewizję, a już na pewno nie TVP Info. „Spontaniczne i oddolne” próby dotarcia do młodzieży za pomocą ich ulubionych kanałów komunikacji i „rówieśników popierających PiS” są dość toporne. Przekupić ich też nie mają czym. Naprawdę ktoś myśli, że 500 plus to program obliczony na poparcie młodych?
To trochę jak siermiężny i niewydolny sowiecki komunizm próbujący konkurować z gospodarką wolnorynkową. Co zostaje to czysty przymus. Takie postępowanie może jedynie wzmocnić niechęć do forsowanej idei i do władzy, która tak uparcie stara się ją wpychać na siłę. W ten sposób minister Czarnek staje się niejako apostołem postępującej laicyzacji. Chyba nie o taki rezultat mu chodziło.