Według obowiązujących w Polsce przepisów dziecko do lat 7. nie może przebywać bez opieki dorosłego. Co jednak zrobić w sytuacji, kiedy nie może wrócić do swojego przedszkola, a rodzic nie może się nim zająć, bo musi pilnie wracać do pracy? Ograniczenie miejsc w przedszkolach to coraz większy problem.
Podobno możliwość zakażenia się koronawirusem maleje – ale tylko dla seniorów
Według premiera Mateusza Morawieckiego epidemia powoli wycofuje się z Polski. Jest podobno już aż tak bezpiecznie, że premier Morawiecki apeluje do seniorów o tłumne uczestniczenie w wyborach prezydenckich. Jak wielokrotnie podkreślało ministerstwo zdrowia, emeryci są przecież grupą społeczną najbardziej narażoną na zachorowanie i ciężkie powikłania. Wiele działań zostało podjętych, by chronić ich przed zakażeniem, np. specjalne godziny zakupów. Samo zamknięcie placówek oświatowych, w tym przedszkoli, było przecież argumentowane między innymi dobrem seniorów. Bo dzieci same przechodząc zakażenie koronawirusem bezobjawowo lub łagodnie, mogłyby zarazić babcię lub dziadka i doprowadzić ich do zachorowanie na COVID-19.
Obecnie seniorzy mogą narażać się gdzie tylko chcą, bo według rządzących zagrożenia już nie ma. Mimo tego przedszkola dalej pracują w wysokim reżimie sanitarnym. Najwidoczniej wysokie poparcie dla Andrzeja Dudy w najstarszej grupie społecznej ma zadziałać jak tarcza chroniąca przed zarażeniem się koronawirusem. Tylko dlaczego cierpią na tym dzieci?
W ferworze wyborczym zapomina się o najmłodszej grupie obywateli. Przedszkolaki nie mają praw wyborczych, więc nie są przedmiotem zainteresowania rządzących. Wiele z nich przebywa w domach od marca, ponieważ w związku z restrykcjami sanitarnymi liczba miejsc w przedszkolach jest ograniczona i część dzieci nie może wrócić do swojej placówki po ponownym otwarciu. Ograniczenie miejsc w przedszkolach stwarza problemy dla wielu rodziców. Dla zachowania swojego miejsca pracy nie mogą pozwolić sobie na dłuższe korzystanie z zasiłku opiekuńczego. A nie każdego stać na posłanie dziecka do prywatnej placówki. Zwłaszcza w dużych miastach, gdzie koszt czesnego potrafi sięgać nawet do kilku tysięcy złotych. Wiele osób nie może liczyć na wsparcie rodziny w opiece nad dzieckiem, a dobra niania może mieć stawkę znacznie przewyższającą pensję jednego z rodziców. Rodziny stają przed dramatycznym wyborem: powrót do pracy wiążący się z ogromnymi kosztami finansowymi czy pozostanie w domu z dzieckiem i utrata pracy.
Wytyczne sanitarne przestają służyć ochronie zdrowia obywateli, stają się elementem gry politycznej
Hipokryzja i brak konsekwencji w zdejmowaniu obostrzeń jest uderzająca. Dzieci w wieku przedszkolnym mogą spotykać się na placach zabaw, oglądać wspólnie filmy w kinach, bawić się w bawialniach. Mogą chodzić na wesela i tańczyć w tłumie 150 osób czy towarzyszyć rodzicom podczas głosowania w wyborach. Jednak jednym miejscem, gdzie według ministerstwa zdrowia może zaatakować je koronawirus jest ich przedszkole. Nikogo nie obchodzi, jaki wpływ na psychikę dziecka może mieć długa izolacja od rówieśników i jak dzieci przeżywają obecną sytuację. Nikt nie zastanawia się nad tym, jaki sens ma dalsze utrzymywanie obostrzeń w przedszkolach – skoro ci, których przede wszystkich miały chronić, według rządu są już bezpieczni. Nikogo nie interesuje jaki wpływ na sytuację zawodową rodziców przedszkolaków ma ograniczenie miejsc w przedszkolach. Jak mają sobie poradzić w sytuacji, gdy muszą wrócić do pracy, by uniknąć bezrobocia?
Rodzice przedszkolaków nie cieszą są zbytnim zainteresowaniem ze strony rządzących. Wszystkie sondaże i analizy po pierwszej turze wyborów pokazywały, że w tej grupie wiekowej poparcie dla urzędującego prezydenta jest niewielkie. Szkoda, że to właśnie najmłodsze dzieci padły ofiarą walki o prezydenturę. Może jakby mogły głosować, to też nabyłyby odporności na koronawirusa, tak jak seniorzy według premiera Morawieckiego. I przedszkola mogłyby znów funkcjonować dla wszystkich dzieci.