Otwarcie przekopu Mierzei Wiślanej już w tę sobotę. Będzie to otwarcie niepełne, bo do uruchomienia całości projektu trzeba jeszcze pogłębić zalew. Ale już teraz warto zastanowić się nad tym jakie są plusy, a jakie minusy tego przedsięwzięcia.
Otwarcie przekopu Mierzei Wiślanej
Data nie jest przypadkowa. 17 września to rocznica agresji ZSRR na Polskę, a to właśnie uniezależnienie się od Rosji zawsze było głównym argumentem za przekopem. I tak, sytuację w której statki nie będą musiały korzystać z Cieśniny Pilawskiej, by dostać się z Bałtyku na Zalew Wiślany, można takim uniezależnieniem nazwać. Tylko pamiętajmy o tym, że owa zależność była przez lata minimalna. Elbląg był portem marginalnym, obsługującym niewielki ułamek tego, co obsługują znacznie większe sąsiednie porty w Gdańsku i Gdyni. Mówiąc najprościej: nasza krajowa gospodarka nic by nie straciła, gdyby elbląski port nie obsługiwał żadnych jednostek.
To jednak tylko jedna strona medalu. Nie ma bowiem wątpliwości, że Elbląg ma port gotowy do intensywnej pracy, prezes PiS nazywał go IV Portem RP i faktycznie szkoda nie wykorzystać jego potencjału. A nigdy nie dałoby się go wykorzystać, gdyby nie przekop Mierzei Wiślanej. Pod tym kątem jest to ruch racjonalny – uruchamiamy dobre miejsce, które do tej pory było wykorzystywane zdecydowanie poza swoimi możliwościami. Pytanie brzmi: na ile potrzebny polskiej gospodarce jest port, do którego trzeba specjalnie nadkładać drogi, gdy parędziesiąt kilometrów dalej mamy inne, znacznie bardziej rozwinięte?
Czy przekop jest za drogi?
Koszt całej inwestycji szacowany był początkowo na 880 milionów złotych. Swego czasu byli politycy PiS, którzy uspokajali, że z mierzei wydobędzie się po drodze tyle bursztynu, że starczy go na pokrycie sporej części wydatków. No nie, tak się nie stało. Z przekopanego miejsca wydobyto bezwartościową drobnicę, więc ten argument upadł. Wzniósł się w górę za to koszt inwestycji – aż do blisko dwóch miliardów złotych. A niewykluczone, że będzie tego więcej, w końcu inflacja szaleje, a operacja pogłębiania toru wodnego jest bezprecedensowa i być może będzie trzeba dorzucić kolejne pieniądze. Tylko tu warto nadmienić: przy gigantycznych wydatkach, jakie nasz rząd ponosi choćby na dodatki grzewcze, koszt przekopu to relatywnie niewielkie pieniądze.
Natomiast do tego dochodzi 100 milionów złotych na najbardziej sporny odcinek drogi mierzeja-Elbląg. Rząd chce, żeby władze miasta ze swojej kasy pogłębiły ostatnie 900 metrów tej drogi. Prezydent Elbląga Witold Wróblewski odpowiada, że nie ma na to funduszy, a poza tym przepisy mówią jasno: to odpowiedzialność władz państwowych. Ten spór ma jednak szerszy kontekst: rząd prawdopodobnie chce go wykorzystać do tego, by państwo przejęło należący do samorządu port w Elblągu. Na zasadzie „okej, zapłacimy za to pogłębienie, ale w zamian przejmujemy udziały w spółce”. Jestem w stanie sporo postawić na to, że taki scenariusz ziści się jeszcze do przyszłorocznych wyborów.
Będzie popyt na port w Elblągu?
Nie mam żadnej wątpliwości, że rząd stanie na głowie, by po otwarciu drogi wodnej za około rok, wygenerować ruch statków do portu w Elblągu. Nawet jeśli początkowo będzie on generowany sztucznie. Trochę tak jak jutrzejsze otwarcie, gdzie przez śluzę przepłyną jedynie jednostki… rządowe. Między innymi należący do urzędu morskiego Zodiak II czy statki Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa oraz Straży Granicznej. Ale szybko będą musiały zawrócić, bo tuż za kanałem przez mierzeję zrobi się bardzo płytko. Zatem od 18 września będziemy mogli obserwować na przekopie póki co głównie niewielkie jednostki turystyczne.
Przekop zwróci się nam dopiero za wiele lat. Są tacy, którzy szacują, że może to być nawet kilka dekad. Są jednak straty, które mogą nie zwrócić się nigdy. Chodzi o te środowiskowe. O ile samo przekopanie mierzei nie miało aż tak dużego znaczenia dla środowiska (o wiele większe wycinki są np. w miejscach budowy dróg ekspresowych i mało kto zwraca na to uwagę), to znacznie większym problemem będzie pogłębianie zalewu. Naukowcy ostrzegają bowiem, że pogłębiarka może wyciągnąć spod dna zalegające od dziesiątek lad osady pełne zanieczyszczeń, wrzucanych w czasach PRL do zalewu przez stronę polską i rosyjską. A to może znacząco utrudnić odradzanie się tego akwenu. Niestety mało kto, poza rybakami, naukowcami i ekologami, zauważy tę zmianę na gorsze.
Przekop jako pamiątka po PiSie
Wielkie projekty infrastrukturalne to coś, co PiS chce przedstawić jako swoją wizytówkę. Jednak po siedmiu latach rządzenia przekop będzie właściwie jedynym, który udaje się „dowieźć” do końca. Centralny Port Komunikacyjny wszak wciąż jest tylko łąką pod Baranowem. Elektrownia Ostrołęka zaczęła się budować, a potem trzeba było ją rozebrać. Nie mówiąc już o mniejszych rzeczach, jak budowane z mozołem Muzeum Bitwy Warszawskiej czy próba odbudowy Pałacu Saskiego. Ale przekop będzie i będzie świecić nowością i przyciągać turystów. Czy to wystarczy, by dać PiS nadzieję na zachowanie władzy? Obawiam się, że kaliber jest na to nieco za mały.