W tym tygodniu klasyczną weekendową wrzutką na lewicy jest pełna jawność dochodów.
Dyskusję na swoim twitterowym koncie zainicjował Maciej Gdula, poseł Lewicy, który dobrze jest już znany czytelnikom Bezprawnika. To jest ten pan, który bardzo cieszył się ze wzrostu podatku dochodowego, a potem się okazało, że sam generuje bardzo niewiele dochodu, utrzymuje się głównie z wynajmu nieruchomości, a tam podatki są relatywnie bardzo niskie (od 8,5 proc.). Nie udało mi się też znaleźć jego wypowiedzi, gdzie namawiałby np. do wprowadzenia podatku katastralnego, który w naturalny sposób uszczuplałby stan jego posiadania, a nie osób każdego dnia wstających rano do ciężkiej pracy.
Pełna jawność dochodów
Tym razem Maciej Gdula zainicjował na Twitterze dyskusję o treści „Byliby Państwo za pełną jawnością dochodów? PiT-y wszystkich podatników w publicznym dostępie?”. Nie twierdzę, że polityk sam popiera taki pomysł (zresztą, jako urzędujący poseł i tak musi publikować sprawozdania na ten temat), ale z jakiegoś powodu zdecydował się upublicznić dyskusję. W chwili gdy piszę te słowa, ponad 71% spośród głosujących 4000 osób jest temu pomysłowi przeciwna, a przecież lewicowy poseł jest śledzony w dużej mierze przez ludzi o lewicowych poglądach. Być może zatem jest dla tego narodu jeszcze jakaś nadzieja.
Oczywiście większość komentujących uznała pomysł za kompletne szaleństwo, ale pozostałe 29% też musiało znaleźć swoją reprezentację w głosach, że na przykład jest jakiś kraj skandynawski, który tak ma i że to jest bardzo dobre. Moim zdaniem w takim rozwiązaniu nie ma nic dobrego.
Pełna jawność dochodów a model skandynawski
Lewica często przywołuje Skandynawię jako wzór do naśladowania przez Polskę. Nie rozumie, że to są zupełnie inni ludzie. O innej kulturze, innej mentalności. Przez 50 lat polskie społeczeństwo psuł realny socjalizm i jego skutki: gdzie każdy ma wszystko, a tak naprawdę nie ma nic, gdzie każdy pracuje dla każdego, a tak naprawdę dla nikogo, a już na pewno nie dla siebie. Polskie społeczeństwo, zniszczone „komuną”, dopiero zaczynało odtwarzać swoją tożsamość ekonomiczną, a potem w 2015 roku do władzy doszedł PiS, narodziła się Partia Razem i proces się zatrzymał, oby niebezpowrotnie. Paradoksalnie jednak PGR-owska mentalność, którą odziedziczyliśmy po PRL-u jest dokładnym zaprzeczeniem kategorii, w których o państwie i społeczeństwie myślą Skandynawowie.
To nie znaczy jednak, że pełna jawność dochodów w ogóle może zostać uznana za dobry pomysł. Jest mi naprawdę trudno znaleźć, może poza jakąś rynkową ciekawością co do oczekiwanych płac, racjonalny powód, by przeglądać PIT sąsiada lub moich znajomych. Przecież to absurdalne. Ale nawet jeśli w krajach skandynawskich model ten nie spisuje się aż tak tragicznie – po prostu jest – tak w Polsce byłby on prawdziwą katastrofą.
Pełna jawność dochodów a mentalność polskiego społeczeństwa
Ta sama lewica, która gotowa jest umierać za prywatność i obsesyjnie wprowadza utrudnienia w funkcjonowaniu motywowane prywatnością, chce żeby każdy – absolutnie każdy – mógł trzepać chyba najbardziej intymne dane obok zdrowia, czyli nasze majątki.
Wyobrażacie sobie, że nagle wasza sąsiad, randka z Tindera, gość, z którym macie spór prawny, kolega z pracy, troll z Twittera czy wreszcie szajka lokalnych kryminalistów, logują się w internecie by sprawdzić, ile jesteście „warci”? Że każdy, absolutnie każdy, znajomy i nieznajomy, może sobie wertować wasze dochody?
Ja już pomijam nawet tak oczywiste scenariusze jak wzrosty sfocusowanych wyłudzeń (tylko w nadchodzącym tygodniu przeczytacie jak okradziono w czerwcu 2021 roku dwie różne rodziny naszych redaktorów). Pomijam płynący za tym wzrost przestępczości. Ale ileż tu będzie katastrof w aspekcie moralnym. Jesteśmy społeczeństwem pełnym zawiści, nienawidzimy sukcesu majątkowego. Wyborcy liberalni godzą się na ewentualny sukces kogoś innego z trudem, wyborcy Prawa i Sprawiedliwości oraz Lewicy mentalnie tego sukcesu nie są jednak w stanie wybaczyć, za czym przemawia długa historia medialnych wypowiedzi. Jak ktoś ma pieniądze, to skądś je ma – zwykł twierdzić nieufnym tonem sam Jarosław Kaczyński.
Pełna jawność dochodów to autostrada do niepokojów społecznych
Wyobraźcie sobie matkę dwójki dzieci, która kisi się z nimi na 40 metrach kwadratowych i na co dzień głosuje na Lewicę, karmiona jest tymi wszystkimi mądrościami Macieja Gduli i Marceliny Zawiszy, a zaraz potem odkrywa, że sympatyczny kawaler z klatki nie tylko sam żyje w apartamencie na poddaszu, ale ma takich apartamentów jeszcze kilka. „Dzień dobry” w windzie już nigdy nie będzie smakować tak samo. Jeśli lewicowy publicysta Galopujący Major dostaje piany na ustach na widok klasy średniej robiącej zakupy na Zalando, to teraz wyobraźcie sobie, że dostaje do ręki jeszcze narzędzie inwigilacji zarobków. Przecież to nie jest tak, że 100 lat temu ludzie w Rosji spontanicznie chwycili za widły. Oni też byli od pewnego czasu pod wpływem cynicznie dawkowanej lewicowej publicystyki.
Pełna jawność dochodów to rażące naruszenie prywatności
Pamiętajmy też, że tego typu system nie tylko godzi w prywatność wszystkich osób o dobrych zarobkach (w domyśle lewicy i katolewicy „na pewno chcących coś ukryć!”), ale jest też przecież wysoce zawstydzające dla osób o niskich zarobkach. To nie jest tak, że dla każdego w Polsce bycie „aktywistką”, która od 934 dni nie wykonywała realnej pracy pozwalającej zarabiać pieniądze jest powodem do chluby. Część osób zarabia gorzej, niż by chciała – z różnych powodów, ale z całą pewnością nie życzyłaby sobie, żeby to wszystko stawało się potem przedmiotem społecznej dyskusji.
Lewica tego nie rozumie, ponieważ opanowała do mistrzostwa delegowanie winy za swoją personalną nieporadność na innych ludzi i środowiska, natomiast normalni, uczciwi ludzie mogą się zwyczajnie wstydzić swojej aktualnej sytuacji ekonomicznej. I niekoniecznie chcieć, by ta stała się przedmiotem debaty na przykład w ich otoczeniu towarzyskim.
Pełna jawność dochodów to pełne naruszenie prywatności
Należy się zastanowić czy pełna jawność dochodów mogłaby w ogóle zostać legalnie wprowadzona do polskiego prawa – mam nadzieję, że nie. Przede wszystkim jednak – nie powinna, ponieważ z jednej strony nie daje żadnych wymiernych i zauważalnych gołym okiem korzyści, a z drugiej prowadzi do wzrostu przestępczości, istotnych naruszeń prywatności czy nawet niepokojów społecznych.