Media rozgrzewa pojedynek Patryka Jakiego z Rafałem Trzaskowskim o prezydenturę stolicy. Ale w tle jest aż 18 innych pojedynków – o fotele warszawskich burmistrzów. Bo podział administracyjny Warszawy to jedna z tych rzeczy, które naprawdę trudno ogarnąć. Ale postaramy się pomóc.
Jedne miasta wybierają w wyborach samorządowych prezydentów, inne burmistrzów, a jeszcze inne jednostki – wójtów. Tak, ale… Otóż ta prosta zasada Warszawy już nie dotyczy. Oczywiście – prezydent jest wybierany w powszechnych wyborach, ale w stolicy nic nie może być tak proste. W tle tych rozgrzewających całą Polskę wyborów o fotel prezydenta stolicy mamy więc rozgrywkę o fotele burmistrzowskie. Może nie tak prestiżowe, ale też dające całkiem niemałą władzę.
Podział administracyjny Warszawy. No to kim są ci burmistrzowie?
Warszawa ma swojego prezydenta, ma też 60 radnych. Jest określona liczba, która przypada na konkretne dzielnice – na przykład Mokotów ma w Radzie Warszawy ośmiu przedstawicieli. Poza „dużą” radą są jednak jeszcze rady „małe”, dzielnicowe. Jest ich 18, czyli tyle ile wszystkich stołecznych dzielnic. Wybory do „małych” rad odbywają się razem z normalnymi samorządowymi. I tu dochodzimy do burmistrzów. Ich wybierają te „małe” rady. Każdy burmistrz zarządza więc konkretną dzielnicą stolicy. Mało tego, każdy burmistrz ma przynajmniej jednego zastępcę i członka zarządu. To w przypadku dzielnic, które mają nie więcej niż 100 tys. mieszkańców. We większych jednak zarząd może stanowić aż 5 osób. Co ciekawe, burmistrz jest wybierany przez „małą” radę w głosowaniu tajnym.
Zwykle burmistrzowie nie stają się gwiazdami wielkiej polityki. Choć zdarzają się wyjątki, chociażby mocno kontrowersyjny Piotr Guział.
Podział administracyjny Warszawy. Czemu to takie skomplikowane?
No właśnie – dobre pytanie. Bo Warszawa ma dość wyjątkowy status administracyjny. Jej jednostki pomocnicze mają całkiem sporą autonomię. Same mogą utrzymywać szkoły, drogi czy ośrodki pomocy społecznej. Przede wszystkim jednak, warszawskie dzielnice mają bardzo konkretne budżety. Śródmieście ma na przykład 556 milionów zł. Natomiast same wydatki administracyjne pochłaniają tam 34 miliony. Niejedno miasto może więc pozazdrościć jednej tylko dzielnicy Warszawy.
Podział administracyjny Warszawy. Trochę tego dużo…
Nasuwa się jednak dość oczywiste pytanie – czy przypadkiem tej całej administracji nie jest w tej stolicy za dużo? Mamy prezydenta Warszawy z jego zastępcami i ich świtą, 60-osobową Radę Warszawy, zarządy dzielnic z ich świtami, rady dzielnic (na przykład mokotowska rada ma 28 osób)… Słowem, gigantyczna administracja. No ale Warszawa to gigantyczne miasto. Taki Mokotów ma na przykład ponad 217 tysięcy osób. Nawet gdyby się odłączył od stolicy, to byłby wśród większych polskich miast. A trudno żeby jeden organ Warszawy zajmował się na przykład chodnikami w jakiejś mniejszej dzielnicy.
Można też powiedzieć, że w innych stolicach działa to podobnie – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Berlin ma na przykład 160-osobową radę i rady dzielnic. Rada dzielnicy Friedrichshain-Kreuzberg ma na przykład 55 osób i swojego burmistrza. Tak, ale… otóż Berlin jest znacznie większy od Warszawy, ale ma „tylko” 12 dzielnic, a nie 18. Ale jest jeszcze jedna, kluczowa różnica.
Otóż Berlin, podobnie jak większość dużych miast, jest jednostką wydzieloną z krajowego podziału administracyjnego. To sensowne – gdyby Berlin był częścią jakiegoś innego landu, to musiałby się jeszcze układać w władzami jeszcze jednej jednostki, które niekoniecznie musiałyby czuć wielkomiejskie problemy. Ale tak właśnie jest w Warszawie. Bo stolica to nie tylko miasto z rozbuchaną administracją, ale też część województwa mazowieckiego. Oba twory – tzn. województwo i Warszawa pasują do siebie jak pięść do nosa. Warszawa jest bogata, ma typowo wielkomiejskie problemy, a samo Mazowsze jest niezbyt zamożne i musi się brać za barki z problemami prowincjonalnych miasteczek czy też większych miast, które straciły na znaczeniu w ostatnich dekadach – chociażby Radomia.
Trudno więc powiedzieć, by skomplikowany podział administracyjny Warszawy komuś tak naprawdę służył. Gdy urzędników jest tak dużo, kompetencje jakoś się rozpływają, trudniej podjąć decyzję – no i znacznie łatwiej o korupcję. To przecież oczywiste oczywistości. Ale rozbuchana administracja to też mnóstwo politycznych „łupów”. Kiedyś politycy proponowali „tanie państwo” – nie wyszło. Ale może ktoś wreszcie zaproponuje „tanią Warszawę”? Tak, to podpowiedź dla jednego z kandydatów na urząd prezydenta stolicy, który ciągle nie ma swojego programu.